Recenzja filmu

Kosmiczne jaja (1987)
Mel Brooks
Mel Brooks
John Candy

Niech Sztorc będzie z Wami!

Dorobek filmowy Mela Brooksa to zbiór najbardziej pokręconych parodii wszystkiego, co miało jakiekolwiek znaczenie w kinie. Przy czym, poczucie humoru reżysera rzadko jest najwyższej próby.
Dorobek filmowy Mela Brooksa to zbiór najbardziej pokręconych parodii wszystkiego, co miało jakiekolwiek znaczenie w kinie. Przy czym, poczucie humoru reżysera rzadko jest najwyższej próby. Przeciwnie, jest proste, dosadne, miejscami nawet idiotyczne. Brooks robi sobie po prostu jaja ze wszystkich i wszystkiego. Od kina niemego ("Nieme kino") przez dreszczowce Hitchcocka ("Lęk wysokości") po przygodowe ("Robin Hood: Faceci w rajtuzach"). Twórca swoimi gagami wyśmiewa każdy gatunek, także science fiction. Gdy w latach 70' triumfy odnosiły "Gwiezdne wojny" George'a Lucasa, nie mogło obejść się bez odpowiedzi Brooksa. W 1987 roku nakręcił "Kosmiczne jaja" będące najmocniejszym nawiązaniem do gwiezdnej sagi i jednym z bardziej udanych obrazów reżysera. Choć niepozbawionym charakterystycznej dla twórcy "Młodego Frankensteina" dozy... głupoty. W jego obrazie koegzystują gagi zwalające z nóg (przeczesywanie pustyni!) i takie, wymuszające raczej uśmieszek politowania (charakteryzacja Johna Candy'ego i jego postać).

"Kosmiczne jaja" otwiera czołówka wystylizowana na tą dobrze nam znaną z "Gwiezdnych wojen", także muzyka instrumentalnie i tematycznie jest hołdem dla partytury Johna Williamsa. Główni bohaterowie nie są niczym innym jak kliszami z nutką absurdu. Za Dartha Vadera robi tu karłowaty pajac w gigantycznym hełmie, Posępny Hełm (jak zawsze przekomiczny Rick Moranis), Hana Solo i jego kompana Chewbaccę zastąpił duet przystojnego awanturnika, Samotnego Gwiazdora (Bill Pullman) i pół-człowieka, pół-psa, Pawa (John Candy), podróżujący międzygalaktycznym pojazdem typu Bajzel (odpowiednik Sokoła Milenium). Także księżniczka Leia z filmów Lucasa ma swoje alter ego u Brooksa, jest nią rozkapryszona księżniczka Vespa (Daphne Zuniga). Jabba, z którym Solo robił interesy w "Gwiezdnych wojnach", występuje tu jako Pizza the Hut i także ściga za swoimi dłużnikami. Moc jest tu Sztorcem, a Yoda Jogurtem (Mel Brooks). Nawet złoty robot, C3PO w postaci robocicy Matrix ma swoje pięć minut. Teledyskowi gagów towarzyszy jeszcze pewna fabuła, której jednak znaczenie jest w "Kosmicznych jajach" dość nikłe. W skrócie: księżniczka zostaje porwana, trzeba ją uwolnić, przy okazji pokonując czarny charakter.

Ważnym elementem w filmie Brooksa jest sposób, w jaki rozgrywa relacje kamera-obsada, zacierając bezczelnie granicę między nimi. W "Kosmicznych jajach" występuje – zainscenizowana – gra pomiędzy ekipą a obsadą. Hełm w zbliżeniu twarzy obrywa z kamery, bohaterowie w jednej ze scen oglądają samych siebie w filmie... "Kosmiczne jaja". Hełm podczas starcia z Gwiazdorem, zabija mieczem świetlnym kamerzystę, a szturmowcy dobierają się do kaskaderów na planie. To dość częsty zabieg u tego reżysera. Coś w rodzaju znaku rozpoznawczego.

Brooks nie ograniczał się do parodiowania tylko gwiezdnej sagi i samego siebie, biorąc na warsztat także parę innych klasyków gatunku science-fiction, i nie tylko. W jednym z barów pojawia się załoga Nostromo z "Obcego", a w niej sam Kane (John Hurt – czyli ten sam aktor, co w filmie Scotta), któremu zresztą w pewnym momencie Alien "wychodzi" z brzucha... po czym oddaje się kabaretowemu występowi taneczno-wokalnemu. Do "Obcego" nawiązuje także sekwencja szału Vespy, gdy bez mrugnięcia okiem, niczym Ripley kosmitów, likwiduje każdego szturmowca, jaki jej wejdzie w zasięg ręki. Zaraz po czołówce Brooks składa hołd "2001: Odysei kosmicznej" ukazując okręt flagowy Hełmu ciągnącym się w nieskończoność, statycznym ujęciem. Kubrick ubóstwiał podobną celebrację. Jak są "Gwiezdne wojny", to musi być i "Star Trek". Scotty'ego co prawda zastąpił facet w szkockim berecie, ale technologia teleportacji wygląda wypisz wymaluj jak w serii ST.

Wszystkich cytatów wymieniać nie będę, bo ich wyszukiwanie należy do najlepszej zabawy, jaką się ma, oglądając "Kosmiczne jaja". Tego typu parodie nie muszą być wcale doskonałe, wystarczy, że w obrazach ukryte są filmowe zagadki, a w najgorszym przedstawicielu gatunku znajdzie się coś dla siebie. Paradoksalnie więc, to nie jest tak, że największym kinomaniakom film Brooksa się nie spodoba, bo jest zbyt ogłupiający. Tak naprawdę problem z zaakceptowaniem tej beztroskiej rozrywki będą miały osoby z nieco bardziej wybrednym poczuciem humoru, a nie oglądające zbyt wiele filmów. Cała reszta, to znaczy miłośnicy poziomu reprezentowanego przez reżysera oraz widzowie ze sporym bagażem obejrzanych produkcji, powinna być usatysfakcjonowana.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones