Recenzja filmu

Nawet góry przeminą (2015)
Zhangke Jia
Tao Zhao
Yi Zhang

Niepokorna futurologia

Ewoluuje również sam film – zaczyna się jak kameralne kino o życiu na prowincji, w klimacie wczesnego Ceylana albo Tarkowskiego, a kończy futurologicznym esejem o cierpieniach globalnej chińskiej
Po seansie najnowszego filmu Jia Zhangke, cudownego dziecka chińskiej kinematografii, widać doskonale, jaką ewolucję przeszedł styl reżysera przez ostatnią dekadę. Od oszczędnej "Martwej Natury", przez tarantinowskie z ducha kino zemsty w "Dotyku grzechu", aż po rozciągnięty na 25 lat dramat rodzinny w "Mountains May Depart". Jest tu Zhangke opowiadający o wielkich emocjach – miłości, zdradzie, rozstaniu – ale też Zhangke dokonujący wnikliwej wiwisekcji współczesnych Chin: globalizującego się społeczeństwa, agresywnego kapitalizmu, rozpadu więzi rodzinnych, alienacji jednostek w upadających okręgach przemysłowych.

Ewoluuje również sam film – zaczyna się jak kameralne kino o życiu na prowincji, w klimacie wczesnego Ceylana albo Tarkowskiego, a kończy futurologicznym esejem o cierpieniach globalnej chińskiej diaspory. Jakby reżyser nie godził się na zamknięcie własnej twórczości w ciasnych ramach "azjatyckiego snuja" i poszukiwał zupełnie nowego języka. "Mountains May Depart" ta niespodziewana wolta na szczęście nie zaszkodziła. Mimo wrażenia sztuczności i moralizatorskich zapędów w wątku science-fiction, precyzyjna, trójaktowa struktura filmu pozostaje nienaruszona – Zhangke domyka swój obraz wzruszającą klamrą, która nadaje mu charakter uniwersalnej przypowieści.

Akcja toczy się odpowiednio w 1999, 2014 i 2025 roku. Film otwiera ujęcie grupy ludzi tańczących do kawałka "Go West" Pet Shop Boys – jest sylwester, Chiny wkraczają w nowe millenium z obsesją dogonienia Zachodu i szybkiej wolnorynkowej modernizacji. Rodzi się nowa klasa – elita złożona z dorobkiewiczów, dla których dobra konsumpcyjne – drogie samochody i wieże stereo – są symbolem społecznego statusu. Technologiczny fetysz nie znika również w trzeciej części filmu – w przyszłości, gdzie przezroczyste ekrany zdominowały inne formy komunikacji i są konsumowane z równą zachłannością.

Do Pet Shopów tańczy również główna bohaterka – młoda Tao. Dziewczyna spotyka się z biednym górnikiem Liangiem, ale na horyzoncie pojawia się też drugi adorator – arogancki przedsiębiorca Jingsheng, który kupuje miejscową kopalnię i odstawia Lianga na boczny tor. Jingsheng ma czerwony samochód, słodkiego psa i nie daje się spławić – w końcu dopina swego i bierze z Tao ślub. Pierwszemu synowi para nadaje imię Dollar – w przekonaniu, że dziecko będzie dorastało w krainie kapitalistycznego, zachodniego dobrobytu. Piętnaście lat później Tao jest już po rozwodzie – jej syn mieszka z ojcem w Szanghaju i chodzi do międzynarodowej szkoły podstawowej. W 2025 roku Dollar ma dwadzieścia lat i uczy się w college'u gdzieś w Australii – całkowicie utracił więź z Chinami i bezskutecznie poszukuje własnej tożsamości w świecie sterylnie czystych mieszkań i portali społecznościowych. Jak widać, wątków fabularnych jest tutaj całkiem sporo, a rozmach samego projektu może poważnie przytłoczyć – ponad dwugodzinny seans wymagał będzie od nas stałego skupienia.

Z drugiej strony to rozciągnięcie filmowej opowieści w czasie i przestrzeni imponuje – przez dwa pokolenia śledzimy powolny rozpad więzi społecznych i przemianę chińskich dorobkiewiczów w kosmopolityczną klasę średnią. Więcej tutaj oczywiście liryki niż epiki – całość jest utrzymana w poetyce "obrazu-czasu", prym wiodą długie ujęcia i dalekie plany obrazujące ogrom degradacji chińskiej prowincji. Zdjęcia to w ogóle mocny punkt większości produkcji z Państwa Środka – chyba nigdzie na świecie nie da się złapać kadrów z takimi kontrastami, pełnych subtelnego, melancholijnego piękna. Zhangke zestawia te ruiny przeszłości – opuszczone kopalnie i elektrownie wodne – ze sterylnym designem nowych technologii – funkcjonalnością i luksusem płynnej komunikacji – ale nie daje przewagi żadnemu z nich.

W pierwszej chwili wydaje się wprawdzie, że "Mountains..." zakończy się jak futurologiczny moralitet – krytyką postępu technologicznego, zachodniego relatywizmu i nowoczesności w ogóle. Wykorzenienie Dollara jest zbyt dosłowne – jego odmowa porozumiewania się w ojczystym języku, konflikt z ojcem, szukanie oparcia w starszej od siebie kobiecie aktywują stare klisze filmów o mistrzu i uczniu albo nawet gorzej – kina propagandowego z narzuconym morałem. Takie odczytanie dzieła Zhangke – w duchu antyzachodnim i antykosmopolitycznym – byłoby zapewne na rękę chińskim władzom. Reżyser odmawia jednak posłuszeństwa i przełamuje schemat otwartym zakończeniem. Dzięki temu "Mountains..." można czytać w kluczu uniwersalnym, jako opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca w zmieniającej się rzeczywistości – w świecie płynnych tożsamości i ciągłego przepływu idei i kapitału. To oczywiście dalej futurologiczna krytyka, tylko bardziej demokratyczna. Zhangke daje nam wybór: możemy szukać naszych korzeni na obcej ziemi i w przeszłości albo możemy pozostać tam, gdzie jesteśmy. Miejsce i czas nie mają aż tak determinującego znaczenia. Właśnie takiej mądrej, niepokornej futurologii spodziewałem się po chińskim reżyserze.
1 10
Moja ocena:
8
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones