Recenzja filmu

Niezniszczalni 3 (2014)
Patrick Hughes
Sylvester Stallone
Jason Statham

Nowe pokolenie

Kto pamięta początkową sekwencję akcji z poprzedniego filmu, tego czeka srogie rozczarowanie. Już w pierwszej scenie mamy bowiem chaotyczny montaż, nienajlepszą choreografię oraz inscenizacyjną
O tym, że nostalgia sprzedaje się w Hollywood jak świeże bułeczki, wiemy i bez "Niezniszczalnych". To jednak oni zyskali na panującej koniunkturze najwięcej. Legendy kina akcji  wyruszają na wojnę z całym światem po raz trzeci, więc nie miejcie złudzeń – to już ostatni dzwonek. Ich przyszłość – jeśli Sylvester Stallone nie myśli o niej wyłącznie w kategoriach finansowych – zależy od reżysera i scenarzysty z autorskim charakterem pisma.


 
Film otwiera scena szturmu na sunący więzienny pociąg. Ze składu bohaterowie odbijają niejakiego Doca (Wesley Snipes) – polowego lekarza o wymownej ksywce Doktor Śmierć. Facet wybałusza oczy, syczy przez zęby i goli się maczetą, jednak umówmy się, że w towarzystwie Niezniszczalnych nie jest przesadnym oryginałem. Już wkrótce twardziele nad twardzielami stają oko w oko z Conradem Stonebanksem (Mel Gibson) – jednym z dawnych ziomków, ojców założycieli jednostki, który przeszedł na ciemną stronę ("This time, it's personal" – brzmiałoby hasło promocyjne filmu w latach osiemdziesiątych). Poruszony do głębi Barney Ross (Stallone), nie chcąc narażać kumpli z komanda, odsyła ich na emeryturę, a sam zbiera narybek i rusza tropem Stonebanksa. Oczywiście, sprawy przybierają na tyle nieciekawy obrót, że świeżo upieczeni emeryci muszą wyjść z pawlacza i ruszyć młodzikom z odsieczą. Cóż, taka praca.

Stojący za kamerą pierwszej części "Niezniszczalnych" Stallone miał wyraźny problem z konwencją filmu: z jednej strony marzyła mu się archaiczna formuła, w której zarówno świat, jak i ekranowi twardziele traktowani są serio, z drugiej – co chwilę puszczał nam oczko i podkreślał  ironiczny wymiar całej zabawy. Film stał w rozkroku pomiędzy parodią celebrowanego kina a jego kiepską podróbką. Twórca najlepszej w moim przekonaniu "dwójki", Simon West, poszedł z kolei w bezwstydny pastisz. Bohaterowie sypali z rękawa one-linerami, charakteryzowali swoich bohaterów jedną, dwiema cechami, ale jednak – charakteryzowali, całość zaś łasiła się do nas scenami akcji z pogranicza szaleństwa i geniuszu. Patrick Hughes wypada w tym towarzystwie najsłabiej: podążając za słabiutkim tekstem Stallone'a (wspomaganego tym razem przez Katrin Benedikt i Creightona Rothenbergera), snuje opowieść o sentymentalnych mięśniakach, którzy w dość desperackim geście autoironii rozliczają się z własną przeszłością. Pytanie retoryczne: wolicie, żeby Sly i spółka kopali tyłki czy lamentowali nad tym, że niedługo nowe pokolenie odstawi ich do lamusa?



Z tym kopaniem tyłków też niestety jest w kratkę. Kto pamięta początkową sekwencję akcji z poprzedniego filmu, tego czeka srogie rozczarowanie. Już w pierwszej scenie mamy bowiem chaotyczny montaż, nienajlepszą choreografię oraz inscenizacyjną biedę (choć trudno w to uwierzyć, "Niezniszczalni 3" kosztowali tylko 10 milionów mniej niż druga część). Potem jest troszkę lepiej, jednak Hughes ewidentnie nie potrafi zrobić pożytku ze swoich gwiazd. Skoro ma do dyspozycji gwiazdę MMA, Rondę Rousey, to dlaczego nie przytrzyma jej nieco dłużej w kadrze, nie pokaże wszystkich dźwigni, chwytów i walki w parterze ze szczegółami (co kapitalnie wyszło choćby Stevenowi Soderberghowi i Ginie Carano w "Ściganej")? Jeśli już udało mu się zaciągnąć na plan Jeta Li, to czemu wręcza mu karabin i szczędzi czasu ekranowego na choćby jednego kopniaka? Gdzie jakikolwiek pomysł na młodszą część obsady, wśród której chyba tylko Victor Ortiz nie wygląda, jakby urwał się z reklamy Calvina Kleina? Instynkt nie zawodzi reżysera w dwóch przypadkach: Antonio Banderas jako nadpobudliwy najemnik, pragnący dostać się w szeregi Niezniszczalnych ma jeszcze resztki wigoru i komediowej charyzmy (choć przygrywające w czasie jego popisów hiszpańskie rytmy to już tak zwana poetyka nadmiaru). Świetny jest też Kelsey Grammer – choć z kinem akcji raczej go nie kojarzymy, to wygląda jak ojciec chrzestny tej niezniszczalnej bandy.

Finałowa bitwa pod Bukaresztem robi niezłe wrażenie, głównie za sprawą kaskaderskich popisów. Mimo kuli u nogi w postaci kategorii wiekowej PG-13 Hughes rehabilituje się w niej za większość grzechów. Jest czołg, są śmigłowce, mamy koncert na kilkanaście karabinów, strzelb i wyrzutni rakiet. Teksty są odpowiednio suche, akcja odpowiednio dynamiczna, a obowiązkowy wariant bomby zegarowej zamienia ostatni akt w rozkoszną, sentymentalną podróż. Rychło w czas?
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Premiera pierwszej części "Niezniszczalnych" wywołała w świecie filmu niemałe zamieszanie. Cel był jeden... czytaj więcej
Sylvester Stallone i zmontowana przez niego ekipa twardzieli dekad minionych ponownie atakują ekrany. Ich... czytaj więcej
Sylvester Stallone staje na czele Niezniszczalnych po raz trzeci. Po odbiciu starego przyjaciela ferajna... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones