Nowe szaty szermierza

Zaledwie dwa lata po premierze dość tradycyjnego jRPG pt. "Fairy Fencer F" na rynku ukazał się jego remake i choć Compile Heart miało niewiele czasu na jego realizację, to trzeba przyznać, że
"Fairy Fencer F: Advent Dark Force" - recenzja
Zaledwie dwa lata po premierze dość tradycyjnego jRPG pt. "Fairy Fencer F" na rynku ukazał się jego remake i choć Compile Heart miało niewiele czasu na jego realizację, to trzeba przyznać, że wykonało kawał dobrej roboty. Nowa wersja z podtytułem "Advent Dark Force" ma szanse przyciągnąć nowych graczy, a przy okazji zadowolić doświadczonych łowców Furii.



"Advent Dark Force" nie zaskakuje o tyle, że rdzeń gry w stosunku do "Fairy Fencer F" pozostał niezmieniony. Nasz bohater Fang natrafia po drodze na magiczny miecz. Wyjmując go z ziemi, trwale wiąże się z wróżką Eryn, zamieszkującą ową broń. Okazuje się, że na świecie pełno jest tego typu oręża – w grze nazywanego Furią. Gdy ktoś zbierze odpowiednią liczbę Furii, może ożywić dawną boginię (albo złego boga…), dzięki temu na świecie zapanuje pokój. Nic nowego, ale siła "Fairy Fencer F" tkwi nie w zaskakującej fabule, ale sympatycznych postaciach i możliwości zwiedzania rozmaitych lochów. W tych od czasu do czasu trzeba wypełnić jakąś misję albo pokonać wyjątkowo paskudnego bossa. Po każdej walce otrzymujemy też różnorakie fanty, które potem można syntetyzować w nowe przedmioty. Te z kolei pojawią się w sklepie na stałe, a my wyruszamy na kolejne misje i tak to się kręci przez kilkadziesiąt godzin. Znajdujemy Furię, odblokowujemy za jej pomocą nową miejscówkę, tam walczymy, aż znajdziemy kolejny miecz, wracamy do domu, a potem odblokowujemy kolejne lochy i tak w koło Macieju.



To tradycyjna część gry. O dziwo jednak Compile Heart wprowadziło w remake’u zatrważającą liczbę usprawnień rozgrywki. Przede wszystkim teraz możemy walczyć w dwa razy więcej osób. W poprzedniej wersji gry jednocześnie na ekranie walki mogły pojawić się tylko trzy postacie, a trzy kolejne musiały czekać na ławce rezerwowych. Teraz możemy posłać w bój sześć osób, a kolejne stoją w szeregu zapasowym. Co to oznacza dla systemu walki – wiadomo. O wiele większe i trudniejsze starcia, epickie batalie z bossami oraz ten przykry moment, gdy jakiś wyjątkowo silny stwór zmiata nam jednym atakiem trzy czwarte drużyny z powierzchni ziemi. W technice walki zmieniło się niewiele – każda postać ma jakiś zasięg ataku oraz ruchu. W trakcie danej tury możemy podbiec do wroga, a potem albo użyć zdolności (wprowadzono kilka nowych) czy czaru, albo zacząć combosa. Czasem, gdy wyjątkowo dobrze zgrywamy różne rodzaje uderzeń, uzyskujemy tzw. "Avalanche", czyli uderzenie lawinowe. Wtedy każda aktywna i żyjąca postać futruje danego niemilucha. 



Z tym wiąże się druga zmiana – trzy poziomy trudności. Choć przejście gry w najprostszym trybie zajmuje jedynie 30-40 godzin, moim zdaniem najlepiej grać na najwyższym. Walka w takim układzie jest ciekawsza i zdecydowanie bardziej wymagająca. Stwory mają wtedy różne przedmioty, musimy czasem żonglować zdolnościami i przede wszystkim ciągle myśleć o zaopatrzeniu w przedmioty leczące czy wskrzeszające. Czasem oczywiście zdarzają się momenty dość frustrujące, ale dzięki znaczącemu podniesieniu poziomu trudności, cały ten grind oraz przeszukiwanie lochów ma sens i jest znacznie większym wyzwaniem niż w oryginalnej wersji "Fairy Fencer F".



Trzecią najpoważniejszą zmianą w rozgrywce są nowe lochy. I da się to zauważyć już na samym początku – gdy Fang, główny bohater, ucieka z więzienia, nie jest to wyłącznie cut-scenka, a normalny, pełnoprawny loch pełen wrogów. Później raz po raz napotykamy nowe podziemia, oglądamy nowe sceny ze znanymi bohaterami i... zmieniamy historię. Tak jest, kolejną ogromną zmianą, tym razem fabularną, są nowe zakończenia. Co więcej, nie jest to kwestia "obudź złego boga lub dobrą boginię", ale odważne i nieco absurdalne postawienie całego świata gry na głowie. Przyjaciele z dawnych przygód staną się wrogami, a przeciwnicy – sojusznikami. To taki miły prezent od Compile Heart dla tych, którzy zawsze chcieli mieć w drużynie np. jedną z głównych antagonistek, Mariannę. Takich nieco kuriozalnych, ale ciekawych ze względu na tzw. fan service zwrotów akcji jest w "Advent Dark Force" dość dużo.



Niejako problemem w tym wszystkim jest kompletny brak ostrzeżenia, gdzie i kiedy na różne sposoby może zmienić się fabuła gry. A wymagania, które musimy spełnić, by zobaczyć inne formy, by tak rzec, przyszłości, są dość enigmatyczne. Gdy będziemy iść przez fabułę "Advent Dark Force" jak po sznurku, niewiele się zmieni w stosunku do oryginału. Trzeba zacząć kombinować i szkoda, że gra nie informuje nas dostatecznie jasno w tej kwestii.

Wizualnie "Advent Dark Force" zmieniło się o tyle, że przy sześciu naszych postaciach i tabunie wrogów na ekranie mamy cały czas stałą liczbę klatek na sekundę. Gra nie potrzebowała poza tym za specjalnego wizualnego liftingu, bo już na PlayStation 3 wyglądała nie najgorzej. Rysunkowy styl, ładne animacje postaci i dość proste wnętrza to klasyka gier Compile Heart. Ścieżka dźwiękowa to także porządna robota.



"Advent Dark Force" to prawdopodobnie jeden z najlepszych remake’ów, w jakie grałem. Jakimś cudem Compile Heart zrobiło jeszcze lepszy materiał z i tak świetnego, choć trochę niedocenianego jRPG. Kto w nowe szaty "Fairy Fencer F" nie grał, ten powinien. Kto grał, i tak musi, bo te wszystkie Furie nie zbiorą się same...
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones