Lacant zbytnio się nie wysila, żeby przekonać nas do swoich postaci. Nie buduje nastroju, tylko wrzuca widza w sam środek opowieści. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby tworzył thriller lub kino
W "Sile przyciągania"Stephan Lacant zamiast o żywych ludziach mówi o "Sprawie Gejowskiej". W miejsce psychologicznego dramatu o zakazanym uczuciu otrzymujemy od niego publicystyczny obrazek skrojony na miarę ideologicznych potrzeb.
"It's A Man's World" – zdaje się powtarzać za Jamesem Brownem niemiecki reżyser i już w pierwszej scenie wrzuca nas do męskiego świata, w którym testosteron idzie pod ramię z siłą mięśni, a maczyzm jednocześnie sankcjonuje przemoc i w niej się wyraża. Lacant tak buduje filmowy świat, by nie zostawiać widzom najmniejszych wątpliwości: to nie jest miejsce dla gejowskich namiętności i poszukiwania własnej tożsamości.
A o tym właśnie opowiada "Siła przyciągania", historia homoseksualnego romansu rozgrywającego się w murach policyjnej komendy. Jest Marc, przykładny mąż i przyszły ojciec, jego rodzice niecierpliwie wyczekujący wnuka i koledzy z policyjnych szeregów. Wszyscy prawi, porządni i poukładani. Jest wreszcie on – Kay, temperamentny gej z niecnymi planami. Wystarczy kilka wspólnych treningów, by heteroseksualny Marc zmienił się w gejowskiego kochanka.
Lacant zbytnio się nie wysila, żeby przekonać nas do swoich postaci. Nie buduje nastroju, tylko wrzuca widza w sam środek opowieści. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby tworzył thriller lub kino akcji – w melodramacie skoki na głęboką wodę sprawdzają się jednak nieporównanie rzadziej. Zamiast portretować powolną przemianę bohatera, reżyser stawia na gwałtowne wolty (mnożąc przy tym fabularne nonsensy). Nie sposób więc uwierzyć w ekspresową przemianę heteryka-homofoba w bywalca gejowskich klubów przeżywającego erotyczne uniesienia w tamtejszej toalecie. Trudno też przejąć się jego dramatem. Bo świat filmu Lacanta żywcem wyjęty jest z edukacyjnej czytanki, której celem jest walka o Sprawę, a nie o bohaterów.
To, co najciekawsze w filmie Lacanta dzieje się w ciągu ostatnich kilkunastu minut. Gdy na jaw wychodzą romanse dwójki bohaterów, w "Sile przyciągania" pojawiają się prawdziwe emocje, a bohaterowie przestają być papierowymi figurkami, stając kłębkiem nerwów i namiętności. Ożywają jednak tylko na chwilę, bo reżyser nie ma już czasu na ich dramaty, a ponadto musi domknąć narracyjną klamrę, która z serii przypadkowych scen uczyni opowieść o tym, że pogodzenie z samym sobą i odrzucenie społecznej presji, może dać prawdziwą wolność i szczęście. Proste? Proste.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu