Nie wiem, co myśleli sobie Strause'owie, kręcąc "Skyline". Ludzcy i kosmiczni bohaterowie urządzają sobie konkurs na to, kto jest głupi, a kto głupszy.
I gdzie ci kosmici, kiedy są naprawdę potrzebni! Oglądając "Skyline", można tylko pomarzyć o porwaniu przez Obcych, bolesnych eksperymentach i błogosławionej amnezji. Filmowy potwór braci Strause dokonuje gwałtu na inteligencji widza bez znieczulenia. Nieszczęśnicy, którzy nie stracili przytomności przed końcem seansu, będą musieli wydać sporą sumę na terapię leczącą z syndromu stresu pourazowego.
W warstwie fabularnej "Skyline" to jeden z niezliczonej rzeszy filmów o inwazji kosmitów na Ziemię. Wydarzenie to obserwujemy wraz z grupą "zwyczajnych" ludzi. Są młodzi, zajęci sobą i kompletnie nic nie wiedzą o sztuce survivalu. Ufoludki spadające z nieba to dla nich szok. To, że nie zginęli w pierwszych minutach po inwazji, zawdzięczają głupiemu fartowi, a nie cechom charakteru. Potem jest już jednak tylko gorzej.
Nie wiem, co myśleli sobie Strause'owie, kręcąc "Skyline". Ludzcy i kosmiczni bohaterowie urządzają sobie konkurs na to, kto jest głupi, a kto głupszy. Ludzie zachowują się tak, jakby byli błędami genetycznymi Matki Natury, którym jakimś cudem udało się przetrwać dobór naturalny. Kosmici z kolei wśród wieżowców metropolii pląsają niczym goryle we mgle i trudno ich uznać za śmiertelne zagrożenie. Kolejne sceny zdumiewają brakiem pomysłu na budowanie napięcia. Najlepiej byłoby się z tego wszystkiego śmiać, gdyby tylko można się było do filmu zdystansować. Jednak to, co do perfekcji opanowały produkcje spod znaku The Asylum, braciom Strause zupełnie nie wychodzi. W "Skyline" nie czuć pasji filmowców, którzy może nie mają pieniędzy ani talentu, ale za to naprawdę kochają kręcić filmy. A bez tego nie ma szans na pobłażliwe spojrzenie na błędy logiczne, kretyńskie dialogi i szokujące umownością efekty specjalne.
Odrębną kategorię stanowią aktorzy, a raczej osoby aktorów udające. Tak bezbarwnych i drewnianych kreacji nie widziałem już dawno. Balfour, Faison i spółka nie mogą nawet usprawiedliwić się przedawkowaniem botoksu. Słabość scenariusza jest okolicznością łagodzącą, ale profesjonalista powinien wiedzieć, jak zamaskować niedoskonałości tekstu. Tymczasem wydaje się, że aktorzy czerpią perwersyjną satysfakcję z wypunktowywania każdej scenariuszowej wpadki. Jakby w ten sposób mścili się na twórcach, że dali się złapać na grę w czymś tak złym. Niestety w ten sposób szkodzą tylko sobie. Widzowie szybko im tej "gry" nie wybaczą.
"Skyline" to stracona okazja na zaprezentowanie się przez braci Strause szerszej widowni.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu