Recenzja filmu

Code Blue (2011)
Urszula Antoniak
Bien de Moor
Lars Eidinger

Piękny eksponat w formalinie

Warstwa wizualna filmu Urszuli Antoniak odpowiednio obrazuje pusty i lodowaty świat Marian. Wszystko wygląda tu niczym w świetle jarzeniówki.
Antyseptyczne, zimne szpitalne otoczenie – tutaj ludzie odchodzą w odosobnieniu, bez odrobiny pocieszenia i emocjonalnego ciepła. Sytuację umierających w takich warunkach stara się polepszyć Marian, czterdziestoparoletnia i przeraźliwie chuda pielęgniarka, wokół której rozwija się fabuła "Code Blue". Kobieta okazuje swoim pacjentom dużo czułości – więcej niż spodziewalibyśmy się po kimkolwiek, kto wykonuje po prostu swoją pracę. Dlatego prawie od razu widz orientuje się, że zachowanie Marian – choć miłe i pozornie bardzo ludzkie – jest jednocześnie niepokojące. Drażniące, a nawet trochę podejrzane. Te przeczucia szybko znajdą swoje potwierdzenie: pielęgniarka podaje swoim nieuleczalnie chorym podopiecznym śmiertelną dawkę leku – przyspieszając ich odejście ze świata, skraca ich cierpienia.

Poza szpitalem Marian jest zamkniętą w sobie osobą; z nikim nie dzieli ani życia, ani minimalistycznie pustego mieszkania. Tak będzie do czasu, aż wspólna tajemnica zbliży ją do młodszego sąsiada. Ich związek trudno jednak będzie zaliczyć do typowych: kobieta będzie odnajdywała satysfakcję jedynie w upokorzeniach i bólu.

Warstwa wizualna filmu Urszuli Antoniak odpowiednio obrazuje pusty i lodowaty świat Marian. Wszystko wygląda tu niczym w świetle jarzeniówki. Kamera zachwyca precyzją: kiedy podąża pustymi korytarzami szpitala za bohaterką, kiedy chwyta ją w postaci samotnego, niewielkiego punktu stojącego w wielkim oknie nowoczesnego apartamentowca.    

Ale nie tylko obraz w filmie mrozi. Antoniak przyjmuje strategię medycznego niezaangażowania. Ogląda Marian niczym eksponat pod świetlówką w laboratorium. Nie brakuje jej odwagi, aby ukazać najbrzydsze strony swojej bohaterki. Niestety, dla nas niewiele z tej strategii wynika. Przypadek Marian jest tak patologiczny, że nie da się go odnieść do nas czy otaczającej nas rzeczywistości. Seans "Code Blue" jest więc doświadczeniem ekstremalnym (w filmie znajdują się naprawdę drastyczne sceny), a w samym swoim sednie – pustym. Z formalnej zabawy reżyserki wynika niewiele ponad refleksję, że ma ona świetny warsztat. Dużo bardziej cenię jej pierwszy film, w którym antypatyczna bohaterka zmienia się zaskakująco na naszych oczach. W "Code Blue" chyba za bardzo zależało Antoniak na pokazaniu ekstremum, przez co zabrakło odcieni. Wszystko tonie w szpitalnej bieli i ostatecznie nawet śmierć staje się odrealniona. Że Marian jest uosobieniem Śmierci? Tak, tak. Interpretacja zbyt szybko i nachalnie narzuci się sama.

Antoniak swoją stylistyką chwilami przypomina wczesnego von Triera (którego Zentropa uczestniczyła w produkcji "Code Blue"), a wyborem tematu i sposobem jego ukazania – Hanekego z "Pianistki". Ale bohaterka tego ostatniego, wzięta od Elfriede Jelinek, była przejmująca, bo miała ludzkie cechy. Marian jest zbyt jednoznaczna, przez co niebezpiecznie zbliża się do karykatury złej kobiety, do Śmierci wyjętej z jej barokowych przedstawień. Mimo tego warto zobaczyć film tak konsekwentny i dobrze zrealizowany jak "Code Blue". A także, z uwagi na fakt, że Antoniak, jak Jelinek czy Andrea Arnold (ta z "Red Road" i "Wichrowych wzgórz"), brutalnie wywraca pojęcie "kobiecości": tak, by brzmiało metalicznie i odbijało się echem w wielkim pustym pomieszczeniu. Mam nadzieję, że zrobi z tego w kolejnym filmie jeszcze lepszy użytek. 
1 10
Moja ocena:
7
Rocznik '82. Absolwentka dziennikarstwa i kulturoznawstwa na UW. Członkini Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI. Wyróżniona w konkursie im. Krzysztofa Mętraka. Publikuje w "Kinie",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones