Recenzja filmu

Serce psa (2015)
Laurie Anderson

Pies i poezja

W "Sercu psa" nie czuć jednak ideologii, perswazji, misji. To film, który powstał niejako sam dla siebie i jest dziełem par exellence artystycznym, gdzie słowo i obraz ważą tyle samo co pauza.
Trzy lata temu byłem w Instytucie Grotowskiego na czytaniu przez Laurie Anderson fragmentów swojej poezji, wydanej przez Biuro Literackie w zbiorze "Język przyszłości". Artystka z nowojorskiego West Village, prócz recytacji, muzykowała, dzieliła się prywatnymi historiami, uwodziła publiczność – był to prawdziwy performance. Bardzo podobnie czułem się, oglądając "Serce psa", pokazywany na 72. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji. Pod każdym względem był to najbardziej autorski film w konkursie. Choć subtelny i wyrafinowany, w dzieleniu się osobistym, czasem intymnym światem – radykalny.

Pretekstem do wizualnej gawędy w "Sercu psa" jest życie i śmierć ukochanego psa Anderson, fox terriera imieniem Lolabelle. Wydarzenie to otwiera pole do rozważań o naturze śmierci, miłości, duchowości. A także sztuce – swoistym lejtmotiwem staje się ukochany przez Anderson obraz Francisco Goyi pt. "Pies", którego kolorystyka, faktura, w końcu sens powracają nieustannie w trakcie filmu. Artystka łączy różne techniki: stare materiały zarejestrowane kamerą Super8, animacje, archiwalne wideo, prywatne nagrania (widzimy na nich nie tylko Lolabelle i jej trenerkę, ale i zmarłego dwa lata temu jej męża, Loe Reeda), reprodukcje dzieł sztuki. Szczątki tego ogromnego archiwum pamięci zostają przetworzone, podzielone przez pojawiający się na ekranie tekst i ułożone w misterną, a jednocześnie otwartą i przystępną dla widza kompozycję. Found footage zawieszony pomiędzy doświadczeniem rzeczywistości a chmurą fantazji, przez którą prowadzi nas piękny, spokojny głos Anderson.

Spokój ten nie wynika z naiwnego oglądu świata, a raczej pogodzenia się z nim – a więc i z jego okropieństwami. W przemyśleniach narratorki powraca 11 września i obsesja kontroli, która nastała w Stanach po zamachach, a także bagaż cudzej i własnej choroby, cierpienia, śmierci oraz kilka sposobów na dźwiganie go. Poniekąd jest to film terapeutyczny. Dużo miejsca zajmują w nim rozważania o innych artystach (choćby o Gordonie Matcie-Clarku, który zaaranżował swoją śmierć na "spotkanie towarzyskie"), pisarzach (o Davidzie Fosterze Wallasie) czy filozofach, od Kierkegaarda do Wittgensteina. To jednak nie erudycyjny wykład, ale poetyckie dygresje, mgnienia, błyski. Najważniejszym punktem odniesienia jest tu zresztą odkrywany przez artystkę buddyzm. Spekuluje ona, czy Lolabelle, jak chciałaby Tybetańska Księga Umarłych, znajduje się właśnie w momencie przejścia między śmiercią a reinkarnacją.

W "Sercu psa" nie czuć jednak ideologii, perswazji, misji. To film, który powstał niejako sam dla siebie i jest dziełem par exellence artystycznym, gdzie słowo i obraz ważą tyle samo co pauza. Opowieść wykracza poza tradycyjnie rozumianą fabularność, ale nie mieści się też w kategorii eseju. Luźno połączone ze sobą wspomnienia, inspiracje i cytaty stanowią dla reżyserki materiał poetycki, a piękno słowa nie tylko słychać, ale i widać – można zachwycać się urodą liter wydrukowywanych jakby na ekran. Jeżeli jednak ktoś poezję odrzuca w ogóle, może filmu Anderson nie zaakceptować. A może odwrotnie – do poezji się przekonać?
1 10
Moja ocena:
8
Filmoznawca, dziennikarz, krytyk filmowy. Publikuje m.in. w "Filmie", "Ekranach", "Kwartalniku Filmowym". Redaktor programu "Flaneur kulturalny" dla Dwutygodnik.com, współautor tomów "Cóż wiesz o... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones