Recenzja filmu

Filiżanka (2010)
Grzegorz Artman
Armand Urbaniak

Podróż sentymentalna

"Filiżance" z całą pewnością nie można odmówić świetnych zdjęć reportażowych, które przybliżają koloryt małych, lokalnych społeczności.
"Filiżanka" jest jedną z najoryginalniejszych propozycji kinowych ostatniego czasu. Sklasyfikowana jako dokument nosi również znamiona reportażu oraz  elementy spektaklu teatralnego. Co więcej, jej twórcom przyświecała nie lada ambitna idea przedstawienia za pomocą obrazu filmowego myśli wybitnego malarza, filozofa i teologa Jerzego Nowosielskiego. Wydaje się, że to dużo jak na jedną 60-minutową produkcję.

Film opowiada o  pewnej grupie teatralnej, do której należą Joanna Kasperek i Grzegorz Artman. Od 2005 roku podróżowali oni po Polsce, odwiedzając małe, zapomniane przez cywilizację miejscowości. Dla lokalnej społeczności ich przyjazd musiał być nie tylko wielkim wydarzeniem – państwo z miasta przyjeżdżają z teatrem – ale i szokiem. Bo co ci mądrzy ludzie pokazują? Co najmniej dziwactwa. Snują się po scenie, udają, że oglądają telewizję, albo bawią się, skacząc na siebie jak źrebięta. Zdjęcia Armanda Urbaniaka rejestrują uchwycone na twarzach widzów zmieszanie, zakłopotanie, a czasem nawet znudzenie tym, co oglądają.

To, co zrobili autorzy "Filiżanki", przypomina eksperyment przeprowadzany na osobach, które z wysoką kulturą mają w swoim życiu niewiele do czynienia. Spektakle wystawiane w nieprzystosowanych do tego miejscach – wnętrze starej fabryki, dworzec kolejowy czy gospodarstwo rolne – łącząc rzeczywistość teatralną z codziennością, wywołać miały w widzach emocje, do których wcześniej nie mieli dostępu. Zastanawiające jest jednak to, dlaczego twórcy podjęli się takiego zadania. Czy chcą być jak wieszcze, którzy wnoszą piękno do życia znudzonych egzystencją  wieśniaków? Czy wierzą, że każdy potrzebuje kontaktu ze sztuką i dlatego jadą tam, gdzie nikt o niej nie słyszał? Pytania te wydają się o tyle zasadne, że ludzie, przed którymi odgrywali swe przedstawienia, nie wyglądali na oświeconych, raczej uradowanych tym, że coś się we wsi dzieje. Jeśli to miała być lekcja sztuki, nie przyniosła ona efektu.

"Filiżance" z całą pewnością nie można odmówić świetnych zdjęć reportażowych, które przybliżają koloryt małych, lokalnych społeczności. Doskonała muzyka Pawła Czepułkowskiego sprawia, że choć w filmie nie pada ani jedno słowo, ogląda się go przyjemnie, kołysząc się w rytm dźwięków. Jeśli mam ją ocenić jako nieco udziwniony reportaż, uważam, że jest naprawdę udana.  Reszta niech będzie milczeniem.
1 10
Moja ocena:
4
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?