Recenzja filmu

Morze Czarne (2014)
Kevin Macdonald
Jude Law

Podwodny terror

Według wypowiedzi Kevina MacDonalda, reżysera filmu "Morze Czarne", optowanie za mniejszym budżetem produkcji było świadomą decyzją podjętą po dłuższych rozważaniach.  Zapewne skromniejsze
Okręt podwodny – czy istnieje bardziej chwytliwy temat na klimatyczne kino ze skromnym budżetem? Pewnikiem znalazłoby się paru godnych kandydatów, tym niemniej trzeba przyznać, iż klaustrofobiczna atmosfera stalowego potwora zanurzonego wiele metrów pod taflą wody jest niepowtarzalna. Filmy o wspomnianej tematyce przeżywały w latach 90. i na początku nowego milenium mały renesans, przejawiający się takimi hitami jak "Polowanie na Czerwony Październik", "Karmazynowy przypływ" czy "K-19". Niestety, niczym łódź podwodna zatopiona przez bezpańską torpedę, tak samo i opisywany gatunek zniknął z radarów kinomanów na dłuższy czas. Raz po raz filmowcy próbują go reanimować, w wyniku czego otrzymaliśmy jakiś czas temu średniawego "Phantoma" oraz intrygujące "Morze Czarne". Ten drugi tytuł z pewnością wart jest uwagi wielbicieli nie tylko mocno zakurzonego tematu, ale także i miłośników trzymających w napięciu thrillerów.



Kapitan Robinson (Jude Law) to doświadczony wojskowy specjalizujący się w dowodzeniu okrętami podwodnymi. Niestety, z powodu cięć budżetowych mężczyzna traci pracę, co gorsza, perspektyw na zmianę zawodu wykonywanego przez paręnaście lat brak. Robinsonowi nie pomaga utracony kontakt z rodziną, którą to relację poświęcił dla swego fachu. Pewnego dnia do kapitana uśmiecha się jednak los, w wyniku czego powierzone mu zostaje ryzykowne zadanie. Misja polegać ma na wydobyciu ładunku złota utraconego w czasach II wojny światowej, spoczywającego obecnie w U-Boocie na dnie Morza Czarnego. Stary wilk morski w mig wyczuwa okazję do zarobku, dlatego bezzwłocznie organizuje ekipę i wyrusza na poszukiwanie drogocennej zguby. Niestety, załoga okaże się mało zgrana, co doprowadzi do konfliktów zagrażających powodzeniu misji...



Według wypowiedzi Kevina MacDonalda, reżysera filmu "Morze Czarne", optowanie za mniejszym budżetem produkcji było świadomą decyzją podjętą po dłuższych rozważaniach.  Zapewne skromniejsze środki finansowe przeznaczone na realizację projektu miały niejako wymusić nacisk na nakreślenie barwnych postaci i zarysowanie posępnego klimatu zamiast tradycyjnego polegania na specach od komputerowych sztuczek, co zresztą udało się znakomicie.



Akcja filmu rozgrywa się głównie, choć nie tylko, we wnętrzu starego okrętu podwodnego, który widział już niejedno. Wysłużona machina wojenna, będąca w mocno używanym stanie, daje złudne poczucie bezpieczeństwa załodze. W rzeczywistości stalowy gigant przypomina szczelnie zamkniętą trumnę wrzuconą do morza, z której wydostać może się jedynie osoba o ponadprzeciętnych umiejętnościach i takim samym szczęściu. Recenzowany film kręcony był we wnętrzu prawdziwego okrętu, co stanowi miły ukłon w stronę klasyków gatunku nieopierających się na CGI. Wizualny klimat produkcji budują pordzewiałe mechanizmy, stare prycze nie warte funta kłaków czy obskurne kajuty o ascetycznym wyposażeniu. Z ekranu nierzadko aż bije duchotą i ciasnotą przedpotopowej jednostki, w której bohaterowie mają tyleż swobody co i sardynki w puszcze. Nic zatem dziwnego, iż członkom załogi stopniowo puszczają nerwy, zaś dramatyczny przebieg zdarzeń dodatkowo podnosi poziom adrenaliny buzującej w żyłach marynarzy.



Pomysł podzielenia ekipy na dwa obozy, tj. angielsko i rosyjskojęzyczny, okazał się trafnym zabiegiem. Wzajemne animozje wychodzące na światło dzienne podczas męczącej wyprawy są zaostrzane przez brak zrozumienia pomiędzy załogą, różnice kulturowe oraz odmienne światopoglądy. Kryzysowej sytuacji w żaden sposób nie łagodzi bajońska suma leżąca na dnie morza, którą niektórzy zatrudnieni śmiałkowie najchętniej zatrzymaliby dla siebie... W szeregach wycieńczonych i zdesperowanych wyjadaczy zacznie szerzyć się spisek, którego rozwój skutecznie przykuwa widza do fotela aż do samego zwieńczenia brawurowej ekspedycji.



Ze względu na okrojony budżet, "Morze Czarne" nie oślepia kinomana blaskiem znanych nazwisk bijących z okładki produkcji. Jedynym aktorem rozpoznawalnym dla przeciętnego odbiorcy jest Jude Law, który po roli pyskatego twardziela w filmie "Dom Hemingway" najwyraźniej zasmakował w bohaterach o dwojakiej naturze i prostym (a czasem wręcz prostackim) usposobieniu. Robinson rządzi okrętem twardą ręką, jednak podlegli mu Rosjanie z natury do łagodnych nie należą. Autorytet kapitana miarowo poddany zostaje wątpliwości, jednak o dalszym przebiegu zdarzeń i rezultacie walki o dowództwo polecam przekonać się samemu.



Nie zaliczam się do ekspertów w dziedzinie marynarki wojennej, dzięki czemu nieścisłości występujące w "Morzy Czarnym" nie robiły na mnie większego wrażenia. Jak wynika jednak z opinii osób siedzących głęboko w temacie, film pełen jest niedopatrzeń i naciągnięć, które w żadnym razie nie miałyby racji bytu w realnym świecie. Najwyraźniej ignorancja ma czasem swoje zalety, bowiem słodka niewiedza w zakresie okrętów podwodnych pozwoliła mi się cieszyć seansem i śledzić poczynania nieszczęsnej załogi z zapartym tchem.



Jak na film reprezentujący gatunek wskrzeszony po długim niebycie, "Morze Czarne" wypada zaskakująco solidnie. Wyraziste postacie na pierwszym i drugim planie, ładnie pomyślana intryga oraz zwroty akcji wynikające z desperacji załogi ustępują miejsca jedynie klaustrofobicznej atmosferze, która stanowi iście koronkową robotę. Dzieło MacDonalda to film niszowy, który najbardziej docenią wyrozumiali fani tematu. Mogąc wybrać między prawdziwym zanurzeniem w odmętach morza a kinowym odpowiednikiem takowego, osobiście skłaniam się ku drugiej, bezpieczniejszej opcji. Emocje porównywalne, ryzyko zaś znacznie mniejsze.

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: udany powrót do kina osadzonego na pokładzie okrętu podwodnego; klimat wylewa się z ekranu niczym woda z przepełnionej wanny; skromny budżet paradoksalnie przyczynił się do podbicia atmosfery i postawienia na scenariusz; historia obfituje w zwroty akcji, które urealniają wiarygodni bohaterowie; rewelacyjny patent dwujęzycznej załogi działa niczym katalizator kolejnych zdarzeń; tytuł niszowy, jednak godny obejrzenia.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones