Recenzja wyd. DVD filmu

Człowiek Omega (1971)
Boris Sagal
Charlton Heston
Anthony Zerbe

Postapokaliptyczne retro

"Gdyby trzeba było opisać film 'Człowiek Omega' jednym słowem kluczowym, byłby to wyraz: 'klimat'. Niezwykła atmosfera produkcji udziela się widzowi już od pierwszych minut seansu, kiedy to
Książka "I am Legend" z 1954 r. doczekała się paru ekranizacji, z których najbardziej znana jest bodajże pozycja z 2007 r. z Willem Smithem w roli głównej. Blockbuster "Jestem legendą" ogólnie przyjął się nieźle, w związku z czym od czasu do czasu niczym bumerang powraca pomysł zrealizowania sequela. Wśród filmów traktujących o samotnym (?) człowieku w wyniszczonym świecie niedalekiej przyszłości znajduje się również nieco już dzisiaj zapomniana perełka, "Człowiek Omega" mianowicie. Produkcja z początku lat 70. to niezwykła gratka dla niejednego kinomana, pozwalająca cofnąć się do charakterystycznego kina science-fiction sprzed paru dekad. Pewnikiem po seansie niejednego widza najdzie również ochota na małe porównanie starej i nowej odsłony, opartych na kanwach tej samej powieści. Czy jednak wiekowa produkcja z Charltonem Hestonem nie trąci zbyt mocno myszką po tylu latach od premiery?

Robert Neville (Charlton Heston) miał szczęście w nieszczęściu, jako jedyny przetrwał bowiem wybuch wojny biologicznej i zagładę ludzkości. Lekarz ma do swojej dyspozycji całe miasto, w związku z czym buszuje po sklepach w poszukiwaniu pożywienia i innych niezbędnych do przetrwania produktów. Niestety, Neville niedługo cieszy się tytułem jedynego ocalałego mężczyzny. Jak się okazuje, za dnia zabudowania świecą pustkami, nocą jednak na powierzchnie wychodzą zakażeni zarazą ludzie. Okaleczeni osobnicy zrzeszeni zostali do sekty przez duchowego przywódcę, Matthiasa (Anthony Zerbe). Organizacja postawiła sobie za cel "nawrócić" Roberta wszelkimi możliwymi sposobami, włączając w to śmierć doktora. Pętla wokół Neville'a zacieśnia się coraz bardziej, sam mężczyzna zaś stopniowo traci nadzieję na lepsze jutro...

Gdyby trzeba było opisać film "Człowiek Omega" jednym słowem kluczowym, byłby to wyraz: "klimat". Niezwykła atmosfera produkcji udziela się widzowi już od pierwszych minut seansu, kiedy to kamera prezentuje Neville'a spokojnie przemierzającego kolejne ulice opustoszałej Kalifornii. Ujęcia ukazujące panoramę wymarłego miasta idealnie obrazują tragiczne położenie bohatera, który zdany jest tylko na siebie. Twórcy szybko jednak rozwiewają wątpliwości co do braku żywej duszy w momencie, gdy Robert oddaje serię z karabinu do jednego z szaleńców zadekowanego w pobliskim budynku. Iluzoryczna swoboda płynnie przechodzi w zaszczucie, zaś Neville z rosnącą desperacją odpiera ataki hord szaleńców czyhających na jego życie. Historia ukazana w filmie staje się jeszcze ciekawsza w momencie, gdy lekarz zapoznaje innych osobników nieskażonych zarazą, zaś fabuła przeplatana zostaje retrospekcjami nienachalnie przedstawiającymi wydarzenia poprzedzające katastrofę.

Stosunkowo niskobudżetowa wizja świata przyszłości osadzonego w realiach lat 70. zdecydowanie ma swój urok, który dodaje filmowi niekłamanej magii. Oczywiście pod względem technicznym dzieło Borisa Sagala postarzało się okrutnie, w związku z powyższym niektórych kinomanów odrzucą nieco tandetne kostiumy/scenografia czy archaiczne sceny akcji. W dodatku wyjątkowych estetów razić może kiczowata, jasnoczerwona krew, typowa dla obrazów sprzed ładnych parudziesięciu lat. Wszelkie mankamenty produkcyjne związane z trendami panującymi w przeszłości ustępują jednak miejsca, choćby częściowo, interesującej historii, której nihilistyczne (w pewnym sensie) zwieńczenie idealnie wpisuje się w dekadencką stylistykę ówczesnego kina.

Wątek bractwa założonego przez naznaczonych chorobą członków nadaje historii odpowiedniego tempa, stanowiąc równowagę dla bohaterskiego Neville'a w postaci wielowymiarowego Matthiasa. Samo ugrupowanie to kolektyw religijnych szaleńców, którym tocząca ich choroba odebrała zdrowy rozsądek oraz spowodowała przerażające zmiany w ciele. Wyznawcy kultu to albinosi wrażliwi na światło dnia, których jasna skóra pokryta jest otwierającymi się ranami i zaczerwienieniami. W przypadku sekty docenić należy wysiłki ekipy odpowiedzialnej za charakteryzację, której starania widoczne są na zbliżeniach kamery. Obrażenia widoczne na twarzach zakażonych wyglądają realistycznie, dzięki czemu poplecznicy klanu zyskują upiorny charakter, jak na głównych nemesis protagonisty przystało. Co więcej, motywacja i przeszłość grupy zostaje dobitnie ukazana w jednej ze scen dialogowych, co w konsekwencji przyczynia się do pogłębienia rysu psychologicznego prześladowców Neville'a.

Pomimo wszelkich przywar, w lwiej części związanych z ograniczeniami technicznymi i finansowymi, "Człowiek Omega" wciąga po dziś dzień, w dużej mierze dzięki niepowtarzalnej atmosferze podbudowywanej długimi ujęciami i klimatem "retro". W dodatku wspólny wysiłek paru scenarzystów pracujących nad filmem zaowocował skryptem, który oferuje intrygującą historię trzymającą widza w niepewności aż do samego końca seansu. Dodam tylko, iż jak przystało na kino lat 70., twórcy mają w nosie wiele tematów tabu, w wyniku czego "Człowiek omega" nie raz zaskoczyć może rozwojem wypadków, na które żadna wytwórnia w dzisiejszych czasach nie popatrzyłaby przychylnie.

Czy produkcja z Charltonem Hestonem jest faktycznie godnym konkurentem nowszego odpowiednika z Willem Smithem? Odpowiedź na tak postawione pytanie zależy głównie od preferencji kinomana i jego stosunku do przedpotopowych dzieł kinematografii, które pod wieloma względami nie wytrzymują porównań z nowoczesnymi obrazami. Pewnikiem najlepszym wyjściem byłoby zaakceptowanie obu ekranizacji jako godnych rywali na poletku fantastyki naukowej, bez wchodzenia w bezpośrednią konfrontację wspomnianych dzieł. Z kronikarskiego obowiązku nadmienię jednak, iż na chwilę obecną bardziej przypadła mi do gustu odsłona z lat 70., która jednak dla wielu stanowić będzie ramotkę nie do przełknięcia. Cóż, co kto lubi...

Ogółem: 7+/10

W telegraficznym skrócie: ekranizacja książki "I am Legend", wypuszczona do kina w latach 70., to istny relikt przeszłości, który jednak broni się nawet w dobie wysokobudżetowych blockbusterów; archaiczna strona techniczna filmu ma prawo odrzucić nawet najtwardszych zawodników; klimat produkcji, wciągająca historia i solidna charakteryzacja imitująca rany dają radę; świetne panoramiczne ujęcia opustoszałego miasta w świetle dnia dają niepowtarzalny efekt; (kino) stare, ale jare.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones