Recenzja filmu

Wielkie wesele (2013)
Justin Zackham
Robert De Niro
Katherine Heigl

Profanum

Czym się różni komedia od dobrej komedii? Ta pierwsza ma po prostu bawić, a ta druga musi bawić w niegłupi sposób. Ta pierwsza może wywoływać u widza rechot, ale ta druga ma budzić śmiech, przy
Czym się różni komedia od dobrej komedii? Ta pierwsza ma po prostu bawić, a ta druga musi bawić w niegłupi sposób. Ta pierwsza może wywoływać u widza rechot, ale ta druga ma budzić śmiech, przy okazji łechtając inteligencję widza. Reprezentantem pierwszej grupy może być "Głupi i głupszy" lub (bardziej współcześnie) kolejne części "Strasznego filmu". Do drugiej grupy zaliczyłbym filmy Woody'ego Allena. Widząc w obsadzie komedii nazwiska Susan Sarandon czy Roberta De Niro ma się nadzieję, że film będzie należał do tej ambitniejszej grupy. Jednak już pierwsza scena "Wielkiego wesela" z udziałem tych aktorów nie pozostawia co do tego złudzeń.

Alejandro jest adoptowanym synem Dona i Ellie. Właśnie zbliża się jego ślub z Missy. Chłopak liczy na to, że jego małżeństwo będzie szczęśliwsze niż to, które łączyło jego przybranych rodziców, gdyż są oni po rozwodzie. Don mieszka teraz z konkubiną Babe, a Ellie jeździ po świecie. Problem pojawia się wtedy, gdy się okazuje, że biologiczna matka Alejandro zamierza przyjechać na ślub. Kobieta jest bardzo religijna i uważa rozwód za coś niedopuszczalnego. Don i Ellie muszą zatem udawać przy niej szczęśliwe małżeństwo.

Wątek dwojga rozwiedzionych ludzi udających parę przed rodzicielką adoptowanego syna jest oczywiście dość głupi. Jednak nie na tyle głupi, żeby nie dało się go zaakceptować ze względu na konwencję filmu. Niestety im dalej w film, tym gorzej. Pojawiające się wątki poboczne są albo coraz głupsze albo zupełnie niepotrzebne i niewiele wnoszą do rozwoju fabuły. Wystarczy wspomnieć wątek zidiociałych, spłukanych nuworyszy będących rodzicami panny młodej, czy też Jareda – trzydziestoletniego prawiczka czekającego na wielką miłość, który po pewnym czasie ni stąd ni zowąd zaczyna robić wszystko, aby przeżyć swój pierwszy raz z ledwie poznaną przyrodnią siostrą. 

Humor "Wielkiego wesela" również nie jest górnych lotów. Głównie polega na wyśmiewaniu poszczególnych bohaterów ze względu na ich pochodzenie, przekonania czy też kwestie religijne. Zabawa ma polegać na stopniowym odkrywaniu tego kto, kiedy i z kim się przespał oraz na pokazywaniu jak każdy po kolei zdradza idee, które wcześniej wydawały się mu słuszne. Ślub summa summarum okazuje się niepotrzebnym dodatkiem, a cała chrześcijańska otoczka zwykłą grą pozorów nawiązującą do tradycji. W poglądach bohaterów filmu z biegiem czasu zaczyna przeważać tumiwisizm. I to właśnie ma być zabawne.

Jeżeli chodzi o aktorstwo, to niestety też nie jest najlepiej. De Niro i Sarandon zagrali role poniżej oczekiwań. Ich postacie są płytkie, a dialogi bez polotu. Genialny komik Robin Williams również w tym filmie rozczarowuje. Zagrał on księdza idiotę, którego alkoholizm i uprzedzenia w zamierzeniu twórców pewnie powinny śmieszyć. Nie śmieszą.

Ktoś mógłby na moje zarzuty odpowiedzieć, że przecież "Wielkie wesele" to lekka komedia, od której nie powinno się wymagać przedstawiania skomplikowanych treści. To prawda, ale fakt, że film nie musi być głęboki jak ocean nie znaczy, że może być płytki jak kałuża. "Wielkie wesele" to niebezpieczny miks komedii obyczajowej z całkowicie zidiociałym kinem spod szyldu "American Pie". Może przeważa w nim nuta obyczajowa, jednak jest ona poprowadzona całkowicie bez sensu. Film opowiada o pustych życiach pustych ludzi. Pytanie brzmi: kogo coś takiego może rozśmieszyć?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bite od sztancy filmy pokroju "Wielkiego wesela" są niczym familijna wersja "Niezniszczalnych", tyle że... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones