Recenzja filmu

Renifer Niko ratuje brata (2012)
Kari Juusonen
Jørgen Lerdam
Franciszek Dziduch
Jarosław Boberek

Renifer z rozbitego domu

"Renifer Niko ratuje brata" obywa się bez fajerwerków, także wizualnych (tytułowe renifery wyglądają dobrze, ale już czarny charakter pozostawia sporo do życzenia), ale produkcja broni się
Na polu pełnometrażowej animacji robi się tłoczno; konkurencja coraz większa. Pixar – nawet jeśli nie kręci już arcydzieła za arcydziełem – wciąż przoduje w peletonie, reszta uczestników wyścigu może więc tylko równać do lidera. "Renifer Niko ratuje brata" ma w zanadrzu atut "okolicznościowy": wykorzystuje bowiem trawiącą najmłodszych świąteczną gorączkę. W końcu święta – i prezenty – już za pasem. Na szczęście gorączka ta nie udzieliła się również twórcom i film trzyma sensowny poziom.

Przygody Niko wyróżniają się przede wszystkim odważnym poruszaniem tematu rozbitych i łatanych na powrót rodzin. Nasz bohater wychowywał się bez ojca, który nie raczył zainteresować się swoją latoroślą i przedkładał służbę w Powietrznej Eskadrze Świętego Mikołaja nad życie rodzinne. Ale relacje na linii rodzic-dziecko uległy poprawie. Renifer Biegun regularnie spotyka się z synem, ucząc go m.in. nowych lotniczych sztuczek. Maluch nie potrafi jednak opanować najtrudniejszej z nich – tej, której wykonanie wymaga poczucia wewnętrznej radości. To ładna metafora na relację między szczęściem dziecka a szczęściem rodzinnym, prowadząca do morału, że maluchy najlepiej rozwijają się w pozytywnym, sprzyjającym środowisku.

Tymczasem sytuacja Niko komplikuje się: jego mama znalazła sobie nowego kandydata na męża, który – jakby tego było mało – również ma dziecko. Nasz renifer będzie więc musiał przyzwyczaić się nie tylko do nowego ojca, ale i nowego brata. Oczywiście, wątek konfliktów między rodzeństwem jest jak najbardziej na miejscu w filmie, którego docelowi małoletni widzowie na co dzień walczą między sobą o uwagę dorosłych (żeby to robić, nie muszą być wcale przybranym rodzeństwem). Ważne też, że pokazano motywacje obu stron, przybliżając zarówno racje, jak i wady różnych bohaterów. Niko jest otwarcie zazdrosny i nieufny, a obaj jego ojcowie też nie są idealni.

Obyczajowo odważny film podąża jednak wydeptanymi ścieżkami fabularnymi. W trakcie seansu nie sposób oprzeć się wrażeniu déjà vu: wciąż kojarzą się bowiem jakieś wątki z  "Króla Lwa". Wygnane orły przypominają hieny z hitu Disneya, postać starego renifera Tobiasza ma dużo z pawiana Rafikiego, a czarny charakter jest podobny do pragnącej pomścić śmierć Skazy Ziry z sequela, "Czasu Simby". W finale mamy nawet ofensywę bohaterów w zajętej przez intruzów siedzibie "tych dobrych". Podczas  pierwszej połowy nie czujemy jeszcze tak bardzo ciężaru znajomej konwencji, bo narracja dopiero się rozkręca. Z czasem jednak zaczyna dominować rutyna, twórcy przewracają kolejne fabularne klocki w sposób automatyczny. Mimo to film ma dobre tempo i utrzymuje uwagę – wymagających pod tym względem – młodych widzów.

Humor – głównie slapstickowy – również podoba się dzieciakom. Na moim seansie sala raz po raz wybuchała gromkim śmiechem, a na koniec seansu film nagrodzono brawami. Jak widać, nie trzeba za każdym razem wynajdować prochu, by zadowolić młodą publiczność. "Renifer Niko ratuje brata" obywa się bez fajerwerków, także wizualnych (tytułowe renifery wyglądają dobrze, ale już czarny charakter pozostawia sporo do życzenia), ale produkcja broni się porządnym warsztatem. Twórcy nie mieli bowiem szczególnych ambicji, poza jedną – opowiedzenia maluchom zajmującej i pozytywnej opowieści.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones