Recenzja filmu

Astro Boy (2009)
Miriam Aleksandrowicz
David Bowers
Freddie Highmore
Kajetan Lewandowski

Robot Lwie Serce

David Bowers, twórca "Wpuszczonego w kanał", wie, jak opowiadać historie dla najmłodszych. W jego "Astro Boyu" wszystko jest więc skrojone według niepodważalnych reguł dziecięcej animacji,
O tym, że roboty potrafią kochać, wiemy od dawna. O ich człowieczeństwie snuł niegdyś Steven Spielberg w "A.I. Sztuczna inteligencja", animowany "WALL.E" ze studia Pixar rozczulał bardziej niż większość melodramatów dekady, a w serialowym "Terminatorze: Kronikach Sary Connor" piękna pani cyborg tęsknie zerkała w stronę młodego Johna Connora. Miłosne "bajki robotów" nie są więc niczym nowym, ale twórcom z Fabryki Snów nie przeszkadza to, by co jakiś czas przypomnieć nam elementarne prawdy o tym, że miłość ożywia nawet zardzewiałą materię, a w pojedynku dobra ze złem roboty bywają bardziej moralne niż upadli homo sapiens. Taką właśnie opowiastkę przedstawia nam David Bowers w swym "Astro Boyu", ekranizacji klasycznej mangi Osamu Tezuki.

W futurystycznym mieście Metro City trwają właśnie prace nad nową bronią. Nadzoruje je dr Tenma (Krzysztof Banaszyk), genialny fizyk i ekspert zajmujący się robotyką. Kiedy jego syn, Toby (Kajetan Lewandowski) ginie w wypadku, dręczony wyrzutami sumienia Tenma postanawia przywrócić go do życia. Tworzy w ten sposób niezwykłego robota, Astro Boya, łudząco podobnego do małego chłopca. Dzięki wszczepieniu wspomnień syna do komputera maszyny, udaje się stworzyć wierną replikę Toby'ego. Ale nawet Astro Boy nie jest w stanie zastąpić zmarłego dziecka, a odrzucony przez rozgoryczonego ojca chłopiec-robot wyrusza w pełną przygód podróż.

David Bowers, twórca "Wpuszczonego w kanał", wie, jak opowiadać historie dla najmłodszych. W jego "Astro Boyu" wszystko jest więc skrojone według niepodważalnych reguł dziecięcej animacji. Ucieczką z domu młody bohater rozpoczyna drogę do samopoznania, na której spotyka różne ciekawe postaci. Mamy więc grupę młodych dzieciaków, z którymi zaprzyjaźni się Astro, wąsatego jegomościa, który zechce wykorzystać jego niezwykłe talenty oraz trzy zdezelowane i tchórzliwe roboty, które uważają się za Front Wyzwolenia Robotów. Wszyscy oni składają się na prostą i ckliwą opowieść o walce dobra ze złem oraz o tym, że choć świat bywa bezduszny, warto zachować w nim własne człowieczeństwo.

Naiwne? Pewnie, że tak. Bowers nie stara się bowiem tworzyć kolejnej animacji czytelnej głównie dla dorosłych, ale opowiada prostą, wdzięczną historię. Nie znaczy to wcale, że w "Astro Boyu" nie znajdziemy smakowitych dowcipów przeznaczonych dla starszych widzów. Twórcy filmu jawnie nabijają się z George'a W. Busha, tu przedstawionego pod postacią prezydenta Stone'a (Grzegorz Wons), który wypowiada wojnę, by zapewnić sobie reelekcję, a w kampanii stratuje z hasłem "To nie jest czas na zmiany". Ale polityczne aluzje nie zmieniają charakteru opowieści o robocie, który stał się chłopcem, o odwadze, przyjaźni i poświęceniu. I choć nie jest to film dla widzów rozpieszczonych ironicznymi kreskówkami w stylu "Shreka", znakomicie broni się jako ciepły i dowcipny obraz dla młodych kinomanów.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones