"Druga Ziemia" wpisuje się w prężnie rozwijający się nurt niezależnego kina SF. W porównaniu z taką "Strefą X" obraz Mike'a Cahilla prezentuje się bardzo dobrze.
Jeśli spojrzy się na prezentowane w ostatnim czasie filmy, nie trudno zauważyć, że filmowcy z coraz większym niepokojem myślą o grudniu 2012 roku i zapowiadanym końcu świata. Dlatego też wpatrują się w niebo, z którego co raz wyłaniają się jakieś niespodzianki. A to ni stąd ni zowąd pojawia się Melancholia, a to meteoryt grozi zagładą (jak w pokazywanym w tym roku na Warszawskim Festiwalu Filmowym "Przy autostradzie"), a to znów pojawia się na niebie idealna replika Ziemi wraz z krążącym wokół niej Księżycem. Ten ostatni przypadek ma miejsce właśnie w filmie "Druga Ziemia".
I jak w dwóch wymienionych wyżej tytułach, tak i w tym zjawisko na niebie jest tłem i symbolicznym wyjaśnieniem tego, co dzieje się na Ziemi. A tu rozgrywa się dramat młodej, dobrze rokującej studentki MIT, która spowodowała wypadek samochodowy. Ona przeżyła, podobnie jak kierujący samochodem, w który uderzyła. Jednak jego towarzysze, ciężarna żona i mały synek, nie mieli tyle szczęścia. Teraz, cztery lata później, dziewczyna próbuje znaleźć sposób, by postawić na nogi zdruzgotanego mężczyznę, a przy okazji – być może – otrzymać przebaczenie.
Jestem pewien, że film spotka się z ciepłym przyjęciem sporego grona widzów, którzy zachwycać się będą delikatnością, z jaką opowiedziany został dramat dwojga ludzi żyjących w świecie bólu z przeszłości i niepewności o jutro. To film opowiadający o poszukiwaniu leku na zszarganą duszę. I trzeba przyznać, że twórcy podeszli do tematu oryginalnie.
Ale nie aż tak oryginalnie. "Druga Ziemia" wpisuje się bowiem w prężnie rozwijający się nurt niezależnego kina SF. W porównaniu z taką "Strefą X" obraz Mike'a Cahilla prezentuje się bardzo dobrze, głównie za sprawą lepszego wykorzystania bohaterów. Pozostaje jednak daleko w tyle z "Moon", i to za równo jeśli chodzi o wykorzystanie sztafażu SF, jak i konstruowanie narracji. Cahill chwilami jest zbyt dosłowny. W filmie, który w dużej mierze opiera się na tym, co niewypowiedziane, to spore faux pas. Wybiera też aż nazbyt oczywiste rozwiązania. Na szczęście wiedział, w którym momencie film zakończyć. Zawieszenie historii sprawia, że widzowie pozostają "nakręceni", zastanawiając się, skąd taki, a nie inny koniec, i co wydarzyło się później. Za dobre wykorzystanie efektu Zeigarnik twórcy mają u mnie dużego plusa.
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu