Recenzja filmu

Gladiator (2000)
Ridley Scott
Russell Crowe
Joaquin Phoenix

Siła i honor

Nie ma chyba osoby, która nie ulegałaby przemożnemu wpływowi czasów starożytnych. Dostojne budowle, przepych pałacu cezara, wyszukane ozdoby matron do towarzystwa, wysoko rozwinięta nauka i
Nie ma chyba osoby, która nie ulegałaby przemożnemu wpływowi czasów starożytnych. Dostojne budowle, przepych pałacu cezara, wyszukane ozdoby matron do towarzystwa, wysoko rozwinięta nauka i równie wysoko rozwinięta sztuka biesiadowania. Do tego dochodzi jeszcze okrucieństwo walk na arenie Koloseum i słynne zawołanie – "Chleba i igrzysk" – oto mentalność ludzi Antyku. Fascynacja tym okresem nie ominęła również twórców filmowych. Oglądaliśmy już "Upadek Cesarstwa Rzymskiego", "Spartakusa", "Quo Vadis", "Kleopatrę" oraz "Ben Hura". Te filmy, nazywane peplum, zawsze realizowane były z ogromnym rozmachem, a ich premiery uznawano za spektakularne wręcz momenty. Nie inaczej było tym razem, film zrealizowany ogromnym nakładem pieniędzy, ociekający bogactwem i nowoczesną technologią, bo z prawdą historyczną to ma on raczej niewiele wspólnego. Otrzymujemy zatem nową wersję historii mężczyzny samotnego, niesprawiedliwie skrzywdzonego, absolutnie uczciwego, dążącego do zemsty za doznane upokorzenia. Generał, który stał się niewolnikiem, niewolnik, który stał się gladiatorem, gladiator, który podbił imperium – oto za producentami filmu streszczona fabuła tego obrazu. Gdzieś musi tkwić haczyk, prawda? Okazuje się, że mimo dość naiwnej historii zaserwowano nam niezgorsze dzieło, które o dziwo może czegoś nauczyć, a dla produkcji z Hollywoodu to zupełna wręcz nowość. Główny bohater – Maximus, grany przez Russella Crowe'a – jest generałem wojsk rzymskich stacjonujących w Germanii. Po zakończonej sukcesem kampanii marzy on tylko o powrocie do domu – do żony i synka, pozostawionych gdzieś w dalekiej Hiszpanii. Jednak dogorywający cezar Marek Aureliusz ma dla niego inne zadanie – pragnie, by po jego śmierci Maximus przejął obowiązki cezara i w konsekwencji przywrócił najlepszy dla Rzymu ustrój – republikę. Równocześnie do rzymskiego obozu przybywa syn Aureliusza, zepsuty Kommodus, wezwany przez ojca. Gdy dowiaduje się o jego zamiarach, nie waha się przed morderstwem, by usunąć przeszkody z drogi do tronu. Zabija ojca, a zaraz potem knuje spisek przeciwko Maximusowi, który jednak zdołał uniknąć śmierci i wraca do ojczyzny. Tam jednak szybciej dociera gniew cezara, generał zastaje tylko zgliszcza domu i trupy najbliższych. Otępiały z bólu trafia w ręce handlarza niewolników, który sprzedaje go właścicielowi szkoły gladiatorów. Wierny swym ideałom nie chce walczyć na arenie jak bezwolne zwierzę, nie uznaje śmierci w imię zabawy, szybko jednak zmuszony jest zrewidować swoje przekonania, by przeżyć. Trafia wreszcie do Rzymu, gdzie z areny Koloseum jest w stanie rządzić ludem – czyli najwyższą władzą w Rzymie. Rozwścieczony Kommodus staje się bezsilny, a w oczekiwaniu na spisek morduje większość opozycyjnych senatorów. Tymczasem siostra cezara, w obawie o swego syna pragnie obalić psychopatycznego władcę przy pomocy swego dawnego kochanka – Maximusa. Choć los dawno ich rozłączył, uczucie nie wygasło... Jednak początkowo Maximus odmawia, nie chcąc angażować się w politykę. Finał historii zaskakuje, ale jest najlepszym chyba z możliwych zakończeniem historii. Film rzeczywiście wart uwagi i uznania. Największy aplauz moim zdaniem należy się Joaquinowi Phoenixowi za rolę demonicznego Kommodusa, niezdolnego do pokochania kogokolwiek. Jego przepiękna gra aktorska pozwala dostrzec w nim przerażające pokłady zła, obsesję na punkcie własnej osoby i niesamowity talent do wyczuwania nastrojów nie tylko ludu, ale też najbliższych współpracowników. Wspaniałe gesty dopełniają fantastycznego obrazu – mordercy-szaleńca, obłąkanego mistrza zbrodni na tronie największego imperium świata. Phoenix jest w swej kreacji tak prawdziwy i przekonujący, że nigdy już nie będę kojarzyć tej postaci historycznej z żadnym innym aktorem. Szkoda tylko, że aktor nie otrzymał za swój popis zdolności aktorskich nominacji do Oskara. Moim zdaniem należał mu się bardziej, niż ten, który odebrał Russell Crowe za rolę pierwszoplanową. Ale skoro tego Oskara zdobył, to musiał chyba czymś się wykazać. Rzeczywiście jego Maximus jest postacią nieprzeciętną, ale to chyba bardziej zasługa scenariusza niż samego Crowe'a. Z jednej strony zahartowany, twardy i męski, potrafiący zabijać wrogów z zimną krwią, z drugiej strony domator kochający swoją rodzinę i uroki życia na wsi... Czyż nie jest to chodzący ideał? "Siła i honor" – oto jego motto życiowe, które konsekwentnie realizuje, niezależnie jaką pozycję społeczną zajmuje. Russell Crowe udowodnił tą rolą, że kult starożytności jest ponadczasowy. Myślę, że równie dobra jak sam film jest muzyka skomponowana do obrazu. Fantastyczna piosenka "Now we are free" staje się jakby podsumowaniem zmagań wszystkich bohaterów w tej opowieści. Również efekty specjalne nie pozostawią obojętnym nawet najbardziej wybrednego ich miłośnika. Spektakularne sceny walki na rydwanach – czyli bitwa o Kartaginę czy walka gladiatorów w towarzystwie dzikich zwierząt naprawdę robią wrażenie. Do tego zapierające dech w piersiach budowle, zrekonstruowane po części rzeczywiście, a po części domontowane techniką komputerową doskonale oddają majestat wiecznego miasta. Dzięki specyficznym zdjęciom wydaje się, że wszędzie towarzyszymy bohaterowi i z jego perspektywy oglądamy czy to bitwę z Germanami, czy to walki na arenie Koloseum. Wszystko to sprawia, że jesteśmy w centrum akcji, a długi, wydawałoby się, film mija w mgnieniu oka. Warto też zaznaczyć, że dla grającego rolę Proxima, czyli właściciela szkoły gladiatorów Olivera Reeda był to ostatni w dorobku film. Aktor zmarł na zawał serca podczas kręcenia zdjęć. Mimo iż jego rola nie była zbyt rozbudowana, to wartości, jakie sobą reprezentował, są uniwersalne i godne szacunku nawet w naszych zwariowanych czasach. Cieszę się, że istnieją jeszcze filmy, którymi można się pozytywnie rozczarować. Ta epicka opowieść, zrealizowana z ogromnym rozmachem, to nie tylko historia o miłości czy zemście, ale o odwiecznej walce dobra ze złem, która jest stara jak świat. Okazuje się, że najpiękniejsze nawet ideały zostają brutalnie poddawane weryfikacji przez nieubłagane życie. Ważne jest tylko, jak z tej konfrontacji potrafimy wybrnąć – z tarczą czy na tarczy. Można być niewolnikiem i zachować honor i poczucie godności. Można być potężnym władcą, który nie rozumie znaczenia słowa odwaga i mądrość. Można być kochającą matką gotową na wszystko, by ochronić syna przed psychopatyczną zazdrością wuja. Przede wszystkim, w każdym momencie trzeba być sobą. Film uczy odwagi, mądrości, szacunku do tradycji, miłości do najukochańszych osób, potępia bezsensowną walkę mającą służyć tylko własnym, partykularnym celom. Przesłanie naprawdę piękne i szalenie wartościowe, zapakowane w atrakcyjny, interesujący i wciągający film. Może się łudzę, ale myślę, że choć odrobinę potrafi wpłynąć na ludzi, poprzez ukazanie alternatywnej drogi dążenia do celu. Bo nie zawsze musimy ulegać presji otoczenia, i nie zawsze możemy pozostawać bierni. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy być pokornym i znieść zniewagi, a kiedy nie dać się poniżyć. Czyż to właśnie nie jest sztuka życia?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Z pewnością nie będę oryginalny, jak napiszę, że Ridley Scott to genialny reżyser, co potwierdzają między... czytaj więcej
Kiedy pierwszy raz miałem zamiar obejrzeć "Gladiatora", wiedziałem, że będzie to świetny film. Ale nie... czytaj więcej
"Nasze czyny za życia brzmią echem w wieczności". Te słowa może z czystym sumieniem wypowiedzieć Ridley... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones