Recenzja filmu

Martwy punkt (2010)
Carmel Winters

Snap!

Nie byłoby w tej psychodramie ciekawego, gdyby nie – snap! –  jej fantastyczna forma. To właściwie jedna, gigantyczna metafora informacyjnego szumu, blokującego dostęp do faktów.
Oryginalny tytuł filmu Carmel Winters jest wspaniały. "Snap". Krótki, intrygujący, wieloznaczny. Chciałoby się go w kółko powtarzać. "Snap" to "pstryk!", "kłap!" i "trzask!". "Snap" to "ikra" i "pośpiech". Czasownik "to snap" oznacza "utracić kontrolę". Na szczęście, Winters nad swoim pospiesznym filmem kontroli nie traci. Ani przez moment.    

Snap! Z parku znika niemowlak. Podpasiony nastolatek zabiera go do swojego mieszkania i zaczyna odgrywać rolę dobrego taty. Jakie są jego intencje?

Snap! Matka rzeczonego nastolatka zaprasza do siebie ekipę filmową, która ma udokumentować jej wyznanie. Po tym, jak jej syn porwał i przetrzymywał w mieszkaniu dziadka małe dziecko, tabloidy i rozszalała "opinia publiczna" chcą ją rozerwać na sztuki. Telefon wyje, listy rozsadzają skrzynkę, kolejne pety lądują w popielniczce. "Wypieprzaj stąd!" – krzyczy do jednego z członków ekipy kobieta, ale w końcu sama decyduje się na nagranie. Chciałaby "oczyścić atmosferę". Czy to w ogóle możliwe?

Snap! Matka i syn pod jednym stoją dachem. Ona niezrównoważona, on wyalienowany. Ona zaprasza do łóżka żula z chińskiej knajpy, on harata się żyletką, bo chce zgolić biały osad z języka. (Nie)święta rodzina.

Nie byłoby w tej psychodramie ciekawego, gdyby nie – snap! –  jej fantastyczna forma. To właściwie jedna, gigantyczna metafora informacyjnego szumu, blokującego dostęp do faktów. Ekran zagracony ekranami. Telewizory, kamery, aparaty cyfrowe, kamery przemysłowe, ekrany małe i duże. Obrazy cyfrowe, analogowe, w wysokiej i w niskiej rozdzielczości, taśmy filmowe i nagrania wideo. To podglądanie bohaterów odbywa się na kilku poziomach. My patrzymy na nich, a oni patrzą na siebie. Wracają do z przeszłości (oglądając np. stare nagrania z dzieciństwa), a jednocześnie są rejestrowani przez zewnętrzne medium. Jak odnaleźć się w tym kalejdoskopie?

Kluczem do ułożonej na styku dokumentu i fabuły łamigłówki Winters są dwie symboliczne sceny. W pierwszej, nagrywana przez filmowców bohaterka gra w bierki. Jest zdenerwowana, stara się usunąć jeden element z kruchej konstrukcji, by ta nie runęła. Konstrukcją jest tu jej upozorowane wyznanie, rzeczonym elementem – przebijające przez grubą warstwę fałszu emocje. W drugiej scenie, razem z montażystą dogrywają dźwięk. Bohaterka musi powtarzać zdania, które już kiedyś wypowiedziała. Ale sytuacja się zmieniła. Kobieta nie jest w stanie obserwować zapisu swoich reakcji bez pogardy. Snap! – wybucha. I od tej pory atmosfera naprawdę zaczyna się oczyszczać.
1 10 6
Michał Walkiewicz - krytyk filmowy, dziennikarz, absolwent filmoznawstwa UAM w Poznaniu. Laureat dwóch nagród PISF (2015, 2017) oraz zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008). Stały... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?