Recenzja filmu

Spaleni słońcem: Cytadela (2011)
Nikita Michałkow
Nikita Michałkow
Oleg Menshikov

Strzelba Czechowa, armata Michałkowa

W "Cytadeli" reżyser jednak dopina swoją trylogię, zataczając stylistyczne koło. Rozbuchana konwencja drugiej części łączy się tu z intymnym dramatem pierwszej, polityczna hucpa sequela z
Już sam fakt powstania kontynuacji "Spalonych słońcem" był zaskoczeniem. A co dopiero film! Nikita Michałkow dość drastycznie zerwał w sequelu z konwencją, w jakiej utrzymany był oryginał. Zamiast skromnego dramatu serwował nam przyciężkawe widowisko (najdroższa produkcja w historii Rosji) z dodatkowymi atrakcjami w postaci cudownie zmartwychwstałych bohaterów. W "Cytadeli" reżyser jednak dopina swoją trylogię, zataczając stylistyczne koło. Rozbuchana konwencja drugiej części łączy się tu z intymnym dramatem pierwszej, polityczna hucpa sequela z emocjonalnym rezonansem oryginału.



Ciągle jednak dziwnie przypomina to analizowaną przez Slavoja Žižka w "Perwersyjnym przewodniku po ideologiach" propagandową radziecką epopeję "Upadek Berlina". Koncepcja całości jest niemal identyczna: barokowa forma, kontrast sielankowej prowincji i potwornego frontu, tragiczna historia rozdzielonych bohaterów (u Michaiła Cziaureliego kochanków, u Michałkowa – ojca i córki) na historycznym tle. Mamy też obowiązkową, płaczliwą scenę spotkania po latach: rozpoznanie z oddali, bieg przez pole i tak dalej. Nawet towarzysz Stalin pojawia się w obu filmach we własnej osobie, dokręcając fabularną sprężynę.

Sceny, w których Kotow (Michałkow) wraca do domu rodzinnego mają jednak tę czechowowską intensywność, jaką reżyser umiejętnie wydobywał ponad 30 lat temu choćby w "Niedokończonym utworze na pianolę". Prześwietlone ujęcia, banalne rozmowy we wnętrzach, wiszące w powietrzu niedopowiedzenie i atmosfera, którą można kroić nożem. Obecność tych intymnych momentów wynika jednak wprost z koncepcji epopei, jaką przyjął Michałkow. Kotow – niczym Odyseusz – musi przecież wrócić z tułaczki do domu, gdzie pod jego nieobecność wszystko stanęło na głowie. Widać tu jednak prawdziwy talent inscenizacyjny twórcy. Intrygująco rozegrana jest też na przykład rozmowa bohatera ze Stalinem, który posępnie siorbie przy popijaniu herbaty.



Na każdą podobną subtelność przypada jednak w filmie Michałkowa drugie tyle bezczelnej - choć pierwszorzędnej - kinowej manipulacji. Reżyser raz za razem odrzuca w kąt strzelbę Czechowa i przerzuca się na dużo cięższą artylerię, chociażby we wspomnianej scenie spotkania ojca z córką. Postać Nadii (Nadieżda Michałkowa) pojawia się w całym filmie zaledwie na chwilę, więc żeby puenta trafiła w sedno, Michałkow musi uciec się do dramaturgicznych armat.

Reżyser lubi też komponować symbole, nośne obrazy – i w kilku miejscach nawet mu się udaje. W pamięć zapada przede wszystkim sekwencja z żołnierzami, którzy wydobywają z rowu ugrzęzły w błocie samochód, zarazem jakby kołysząc się do snu. Ale to tylko chwila. Niestety, Michałkow spędza dużo więcej ekranowego czasu wałkując o wiele mniej wyszukaną metaforę. Nawiedzające ekran cyfrowo wykreowane owady: komary, pająki, motylki są alegorią maluczkich jako trybików w wielkiej machinie historii. Reżyser wkracza tu na grząski polityczny grunt, sugerując dość niefortunne wnioski. Gdy wielokrotnie łamany i składany na powrót przez życie Kotow prawi, że trzeba znać swoje miejsce w szeregu, jest to jeszcze zaledwie charakterystyka tragicznego bohatera. Gdy cała połać narodu oddaje się w ręce wyższej siły i z dumą godzi na rolę mięsa armatniego – to już skandal.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones