Recenzja filmu

Anioły dnia powszedniego (2014)
Alice Nellis
Zuzana Bydžovská
Bolek Polívka

Studium bytów niepotrzebnych

Na Alice Nellis można było do tej pory polegać. Jej nazwisko gwarantowało zawsze solidną filmową robotę. Być może nie były to nigdy dzieła wiekopomne, ale "Małe sekrety" czy "Idealne dni"
Na Alice Nellis można było do tej pory polegać. Jej nazwisko gwarantowało zawsze solidną filmową robotę. Być może nie były to nigdy dzieła wiekopomne, ale "Małe sekrety" czy "Idealne dni" pozostawiły po sobie na tyle dobre wrażenie, by widz w ciemno wybierał się na kolejne filmy jej autorstwa. Każdemu jednak może przydarzyć się wpadka, dzieło słabsze, niepotrzebne. W przypadku Nellis tym filmem są "Anioły dnia powszedniego", czyli ekranizacja książki Michala Viewegha.

Jest to historia jednego dnia z życia pewnej  rodziny i związanych z nią osób. Już na samym początku dowiadujemy się, że Karel, instruktor jazdy samochodowej, wieczorem umrze, chyba że on i jego bliscy radykalnie się zmienią. O to jest jednak ciężko. Jego żona coraz gorzej czuje się w małżeństwie, stając się obsesyjną pedantką i projektując kryzys związku na szparę między podłogowymi panelami. Syn Karela niewiele ma z ojcem wspólnego. Zresztą zaprzątają go inne kłopoty. Były mąż jego żony, syn przyjaciółki jego matki, nie daje im spokoju. Jego najnowsze wideo powinno wstrząsnąć, ale poza chwilową irytacją nie wywoła żadnej zmiany. Jest jeszcze Ester, od niedawna wdowa, którą Karel uczy prowadzić samochód i o której w skrytości ducha fantazjuje. Temu wszystkiemu przyglądają się tytułowe anioły.

Niebiańska czwórka jest jak słoń w salonie. Ich istnienie w filmie jest pozbawione sensu. Cel, dla którego są elementem fabuły, też nie jest jasny. Reżyserka dość ogólnikowo uzasadnia ich pojawienie się. Nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ mimo ciągłej obecności na ekranie, wpływ na fabułę mają znikomy. Są podobni do widzów oglądających film Nellis – obserwują wszystko z boku. Od zwyczajnego odbiorcy różni ich jednak to, że posiadają wiedzę, której my jesteśmy pozbawieni. Na "szczęście" anioły nie robią nic innego, tylko gadają i gadają, ciągle się tą wiedzą z nami dzieląc. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że i tak większość z tych informacji zostaje powtórzona w formie wizualnych retrospekcji, nawet w tym zakresie ich obecność na ekranie jest przez samą reżyserkę kwestionowana.

Film "Anioły dnia powszedniego" nic by nie straciły, gdyby usunięto z niego tytułową czwórkę. Ba, od razu jego wartość wzrosłaby niepomiernie. Kiedy bowiem zignorować Bożych Posłańców, okaże się, że u swej podstawy jest to całkiem interesująca przypowieść o konsekwencjach naszych codziennych wyborów. W chwili ich podejmowania wydają się właściwe, czasem nawet trywialne. Jednak nawarstwiając się, wchodząc w interakcje z wyborami innych ludzi, tworzą balast, który czyni dzień powszedni coraz trudniejszym do zniesienia.

Być może więc "Anioły dnia powszedniego" powinniśmy potraktować jako filozoficzną dysputę. Gdyby użyć wobec fabuły brzytwy Ockhama, musielibyśmy dojść do wniosku, że aniołów nie ma. Jednak wniosek ten jest empirycznie błędny, bo przecież na własne oczy widzimy, że anioły istnieją. Ta konstatacja nie jest dostępna dla bohaterów filmu. W ich rzeczywistości anioły są niewidoczne, nawet kiedy się pojawiają lub działają. W ten sposób można byłoby uznać, że Nellis próbuje nam powiedzieć, że nie można stworzyć prawdziwego obrazu danego systemu, będąc jego elementem. A zatem człowiek nie może wyciągać wniosków na temat świata, w jakim żyje tak długo, jak długo pozostaje jego częścią. Być może jestem nadmiernym cynikiem, ale jakoś wątpię, by rzeczywiście taki cel przyświecał Nellis, kiedy brała się za ekranizację książki Viewegha.

"Anioły dnia powszedniego" nie imponują również wykonaniem. Film sprawia wrażenie, jakby ostatnią dekadę przeleżał na półce. Wszystko w nim wydaje się stare i zdezelowane, począwszy od tanich chwytów z wykorzystaniem efektów specjalnych a na przaśnym humorze kończąc. Symbolem tej nieudolności jest scena objawienia się anioła jednej z bohaterek. Anioł przebrany za postać z Kart Anielskich ma być zapewne zabawny, przywołując na myśl podrzędną drag queen przynoszącą ujmę na honorze wszystkim drag queen na świecie. Scena, zamiast śmieszyć, wywołuje niestety zażenowanie i to nie tylko wyglądem postaci, ale też natrętnym wykładem moralnym, jaki ze sobą niesie.

W tym wszystkim zupełnie nieistotni są bohaterowie. Tymczasem losy niektórych z nich (w szczególności żony Karela oraz Zdenka, byłego męża) mogły stać się podstawą naprawdę dobrego, wzbudzającego do refleksji nad życiem obrazu. A tak pozostaje mi mieć nadzieję, że "Anioły dnia powszedniego" były wyjątkiem i Nellis już wkrótce wróci do właściwej sobie formy.
1 10
Moja ocena:
2
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones