Recenzja filmu

La La Land (2016)
Damien Chazelle
Ryan Gosling
Emma Stone

This is the Dream!

Damien Chazelle brawurowo kontruje jakże często wypowiadane ze smutkiem przez widzów stwierdzenie: "Takie filmy już nie powstają...". Nie tylko po mistrzowsku reanimuje zaniedbany ostatnimi czasy
Po seansie najnowszego dzieła twórcy "Whiplash" chce się śpiewać w deszczu, tańczyć do broadwayowskich melodii, marzyć z Charity o lepszej rzeczywistości czy kupować parasolki w Cherbourgu. A jeśli już się te czynności obserwowało na ekranie, można dostrzec w "La La Land" inspirację klasykami. Damien Chazelle brawurowo kontruje jakże często wypowiadane ze smutkiem przez widzów stwierdzenie: "Takie filmy już nie powstają...". Nie tylko po mistrzowsku reanimuje zaniedbany ostatnimi czasy musical, składając hołd produkcjom złotej ery Hollywoodu, ale też po raz kolejny zaraża nas swoją miłością do jazzu.
 
On i ona spotykają się oczywiście przypadkiem. Na zatłoczonej autostradzie Mia (Emma Stone) nie grzeszy uprzejmością, za co Sebastian (Ryan Gosling) niebawem się odegra. Mija zima, podczas której oboje mocują się z losem, próbując podążyć za swoimi marzeniami. Aż ich ścieżki znów się krzyżują... Niczym w klasycznej screwball comedy.
 
 

Wydaje się, że to historia jakich wiele. Niewymuszona chemia, łącząca odtwórców głównych ról, sprawia jednak, że opowieść o parze spragnionych sukcesu młodych ludzi w Mieście Aniołów nabiera świeżości. Gosling i Stone, dla których to trzecie spotkanie na planie filmowym (wcześniej pałali do siebie uczuciem w "Kocha, lubi, szanuje" oraz "Gangster Squad"), są chwilami dalecy od perfekcji duetu Astaire-Rogers. Zdarza im się podczas śpiewania zaśmiać czy odrobinę sztywno zatańczyć układ - i właśnie dzięki tej naturalności szybko zaskarbiają sobie naszą sympatię.
 
Choć to dopiero czwarty film w dorobku Chazelle'a, reżyser zdołał nas już przekonać o swojej klasie. Po sukcesie "Whiplash" stał jednak przed trudnym zadaniem: kolejnym obrazem powinien udowodnić, że przebój z 2014 roku nie stanowił dzieła przypadku. Postawił na pomysł, którego realizacji wcześniej mu odmawiano. I tak oto, po 6 latach starań, jako reżyser i scenarzysta "La La Land", może śmiało powtórzyć za swoimi bohaterami: "Warto marzyć!". Tym bardziej, jeśli realizuje się sny tak jak on: autorsko, z młodzieńczą energią, całkowicie absorbując uwagę widza i zaskarbiając sobie jego serce.
 
Na szczególne pochwały zasługuje niemal każdy element najnowszego dzieła 31-latka. Scenariusz urzeka swą prostotą i błyskotliwymi dialogami. Nie sposób oderwać wzroku od przepięknych kostiumów i scenografii - ich intensywne kolory błyszczą dzięki bezbłędnej pracy ekipy odpowiedzialnej za oświetlenie. Do montażu prawie nie mam zastrzeżeń. Dźwięk został zarejestrowany perfekcyjnie - co niezwykle ważne w produkcjach musicalowych. Kamera kręci się wokół własnej osi, niczym aktorzy w starannie opracowanych, tanecznych układach. Dominują długie ujęcia, a ogromne wrażenie robi stylizowany na master shot prolog: na zatłoczonej autostradzie setka statystów tańczy, podskakuje na dachach aut i śpiewa o kolejnym słonecznym dniu wypełnionym marzeniami o karierze w Fabryce Snów. Wow!
 
 

Jak najłatwiej zepsuć musical? Brakiem chemii między odtwórcami głównych ról? Średnim scenariuszem? Chyba jednak słabą muzyką - to przecież element stanowiący serce tego gatunku. Tym bardziej cieszy, że Justin Hurwitz spisał się na medal. Motyw przewodni, który powstał na samym początku jego pracy przy "La La Land", jest uroczy i momentalnie wpada w ucho - mimowolnie podśpiewuje się go, niczym Emma Stone podczas napisów końcowych, długo po wyjściu z kina. Z przyjemnością słucha się po tysiąckroć całego soundtracku, a nie tylko nominowanego do najważniejszych nagród utworu "City of Stars". Duża w tym zasługa aktorów oraz Johna Legend - świetnie poradzili sobie z repertuarem. Podziw zbudza zwłaszcza Ryan Gosling, który specjalnie na potrzeby filmu nauczył się grać na fortepianie!
 
"La La Land" to wielki, filmowy list miłosny. Do marzycieli, jazzu, musicalu, Los Angeles i (złotej ery) kina. Urzeka bezpretensjonalnym romantyzmem, którego wcale się nie wstydzi. Czerpie garściami z największych dzieł kinematografii, z wyczuciem wplatając elementy współczesne. Jest jednocześnie wywołującą uśmiech baśnią i słodko-gorzką historią o cenie, płaconej za spełnienie marzeń. Nie brakuje tu elementów humorystycznych (taniec Emmy Stone do "I Ran"!), smutnych konstatacji dotyczących show biznesu (sceny castingów Mii oraz koncertów Sebastiana) czy umiejętnie ukrytych smaczków (jak choćby oczko puszczone do fanów "Whiplash"), a finał powala na kolana i nie pozwala zapomnieć tej historii na długo. To film, do którego chcesz wrócić natychmiast po zakończeniu seansu - podejść do kinowej kasy i po raz kolejny, tego samego wieczoru, poprosić bilet na "La La Land". 
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"La La Land" - zdobywca 7 Złotych Globów oraz 7 Oscarów, w tym za najlepszy film... momencik...... czytaj więcej
"La la Land" to czwarty film w reżyserii Damiena Chazelle'a, który swoją karierę rozpoczął w 2009 roku,... czytaj więcej
Ostatnimi czasy powrót do klasyki kina gatunkowego okazuje się strzałem w dziesiątkę, o ile twórcy... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones