Tomaszowanie

"Zmartwychwstały" nie oferuje łatwego pocieszenia. Zamiast tego niuansuje i pogłębia dylemat chrześcijanina. Okazuje się bowiem, że można zobaczyć, dotknąć i wciąż mieć wątpliwości. Clavius,
"Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli", czytamy w Biblii. A jednak kolejne pop-religijne filmy idą w zaparte tropem Niewiernego Tomasza i głoszą dobrą nowinę, zgodnie z którą uwierzyć to tyle, co zobaczyć. Oczywiście taka już natura X muzy, sztuki bądź co bądź wizualnej; magia kina wydaje się stworzona do inscenizowania kolejnych boskich cudów. Nie inaczej jest w "Zmartwychwstałym", gdzie mamy nawet stosowny obrazek: oto Tomasz szuka boga, grzebiąc w Chrystusowej ranie. Film Kevina Reynoldsa zapowiada się na skrajny przykład takiego tomaszowania, beztrosko mylącego wiarę z wiedzą. Jego fabularny punkt wyjścia przypomina przecież… kryminał. Czyli gatunek zbudowany na gloryfikacji rozumu. Ale choć Reynolds gra tu znaczonymi kartami - finał historii i jej przesłanie są przecież oczywiste, jeszcze zanim reżyser zacznie ją opowiadać - to nie wszystko jest tu po pop-chrześcijańsku łatwe i wygodne. Nawet jeśli reżyser lubi co nieco pokazać.


Już sam pomysł, by z anegdoty o zmartwychwstaniu zrobić opowieść detektywistyczną, jest tyleż oczywisty, co całkiem świeży. Powrót Jezusa do życia to przecież sprawa kryminalna pełną gębą. Był trup - nie ma trupa: aż prosi się o śledztwo. Poncjuszowi Piłatowi (Peter Firth) nie podobają się pogłoski o tym, że ukrzyżowany samozwańczy prorok powrócił do życia. Urzędnik wszczyna więc dochodzenie, żeby zdusić w zarodku zagrażającą pokojowi rzymskiemu rewolucję. Pieczę nad tą niezwykle delikatną sprawą przejmuje zaufany człowiek Piłata, setnik Clavius (Joseph Fiennes). To mężczyzna, który pnie się po kolejnych szczeblach wojskowej kariery - tylko po to, by móc kiedyś wreszcie osiąść na prowincji i odpocząć od problemów tego świata. Jak zwraca uwagę Poncjusz: Clavius szuka drogi do pokoju przez wojnę. Pogoń za zmartwychwstałym Jezusem będzie jednak dla Rzymianina impulsem do przemyślenia życiowych priorytetów. 

Szkiełko, oko i lupa detektywa nie wydają się być dobrymi narzędziami do poszukiwania oświecenia. Ale Reynolds sprytnie wykorzystuje instrumenty rozumowego poznania, by przybliżyć nam - niby znajome - biblijne realia. Rzeczowy opis ukrzyżowania przytoczony przez Claviusa czy przeszywające zbliżenie na znieruchomiałą twarz dopiero co zmarłego Jezusa pozwalają zrozumieć doświadczenie syna bożego dużo lepiej niż nachalne gore z "Pasji" Mela Gibsona. Broni się też wizerunek samego Zbawiciela. To nie gniewny rewolucjonista Pasoliniego czy pełen wątpliwości człowiek Scorsesego, ani - na szczęście! - kiczowaty model z gładko rozczesanym włosem z telewizyjnej "Biblii". W interpretacji Cliffa Curtisa Jezus emanuje spokojem, ciepłem, pozytywną energią - ale nie jest Jezusem z obrazka. Reżyser rozważnie pokazuje go wciąż z daleka, niebezpośrednio. Chrystus jest tu bliski, ludzki, a zarazem niedostępny. Nie zagaduje też niepotrzebnie ekranu. W punkt.


Reynolds nie zawsze jest jednak tak przekonujący. Miejscami jedzie na autopilocie, powtarza oczywistości, skróty myślowe: Piłat jest antypatyczny i jednowymiarowy, żydowscy kapłani - zaborczy i zaślepieni, a apostołowie - radośni i dobroduszni. Niestety: ze "Zmartwychwstałego" bije miejscami odpustową rutyną. Najbardziej chyba w scenie, gdy Jezus uzdrawia trędowatego, a ten traktuje swoje cudowne wyzdrowienie, jak gdyby nigdy nic. Ten koronny argument na boskość Zbawiciela wypada więc u Reynoldsa niezbyt przekonująco. Trudno o mocniejszy dowód na to, że naoczność i cudowność nie zawsze idą w parze. Że widzenie niekoniecznie leży na jednej półce z wierzeniem. 
 
Reynolds na szczęście bierze problem na klatę. Koniec końców film zbawia bowiem sam… Jezus, który w kluczowym momencie mówi do Claviusa: "widziałeś, lecz wciąż wątpisz. Wyobraź sobie tych, którzy nie widzieli". To prawdziwa niespodzianka: "Zmartwychwstały" nie oferuje łatwego pocieszenia. Zamiast tego niuansuje i pogłębia dylemat chrześcijanina. Okazuje się bowiem, że można zobaczyć, dotknąć i wciąż mieć wątpliwości. Clavius, zapytany o to, czy wierzy, powie więc w końcu: "wierzę, że nie będę taki sam". I to jest w filmie Reynoldsa najciekawsze: odbijająca się w zbolałej twarzy Josepha Fiennesa rozterka. "Zmartwychwstały" broni się jako opowieść o tym, że religia to nie monolit, tylko proces. Jako opowieść o zmianie, która może zajść w poszukującym odpowiedzi człowieku. A czy ten ją znajdzie? Cóż, może tylko wierzyć.  
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dekadę czekaliśmy na powrót na srebrny ekran Kevina Reynoldsa, a więc faceta odpowiedzialnego między... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones