Recenzja filmu

Turist Ömer Uzay Yolunda (1973)
Hulki Saner
Sadri Alışık
Erol Amaç

Turcja, ostatnia granica

Turcja słynie z kilku rzeczy. Słońca, kebabów i kebabów (obowiązkowy dowcip o kebabach za mną, można przejść do recenzji). Turcy słyną też z niskobudżetowych podróbek/remaków amerykańskich
Turcja słynie z kilku rzeczy. Słońca, kebabów i kebabów (obowiązkowy dowcip o kebabach za mną, można przejść do recenzji). Turcy słyną też z niskobudżetowych podróbek/remaków amerykańskich produkcji. Na koncie mają między innymi swoją wersję "Rambo" pod tytułem "Korkusuz" i "Supermana" pod tytułem "Superman Donuyor". Niestety, w przeciwieństwie do powyższych turecki "Star Trek" jest wyprany z atrakcji kina klasy B, które wiedzie teraz prym na całym świecie.

Film jest praktycznie remakiem pierwszego odcinka oryginalnego serialu. Załoga Enterprise ląduje na planecie zamieszkałej przez naukowca i jego żonę. Jednak planeta ma swój sekret. Jeden po drugim giną członkowie załogi (jak przystało na "Star Trek" tylko ci w czerwonych koszulach). I tutaj wkracza element tureckości. W swobodnym tłumaczeniu, tytuł oryginału to "Turysta Ömer spotyka Star Trek". Ömer to alter ego tureckiego komika Sadri Alışıkiego, którego głównym zadaniem jest przyciągnięcie tureckiej widowni do kin i marnowanie pieniędzy podatników Floty Gwiezdnej.

Poziom wykonania jest dokładnie taki, jakiego można się było spodziewać po niskim budżecie. Biorąc pod uwagę ograniczenia, twórcom udało się nawet w miarę wiernie skopiować wnętrze Enterprise. Aktorzy, przynajmniej ci grający Spocka i kapitana Kirka, dobrani są na zasadzie podobieństwa do swoich amerykańskich odpowiedników, a ich egzotyczność tylko zwiększa wrażenie kiczu (w dobrym znaczeniu tego słowa). Do tureckich osiągnięć trzeba doliczyć ujęcia statku w przestrzeni kosmicznej, które ewidentnie są scenami z oryginału zdobytymi chyba poprzez kamerownie telewizora. Klasa.

I na tym kończą się plusy tej produkcji. Dowcip polegający na tym, że oglądamy piracką wersję legendarnego serialu, jest śmieszny przez jakieś pięć minut, potem do akcji wkracza Ömer i zaczyna się klingońskia pożoga. W przeciwieństwie do wspomnianych "Korkusuz" i "Süpermen dönüyor", które były komediami nieintencjonalnymi, ten film to już w pełni komedia. Ömer rzuca w załogę statku sucharami niewyobrażalnych rozmiarów, dowcipy są przewidywalne, i z brodą. Humor sytuacyjny jest najniższych możliwych lotów i trudno mi zrozumieć popularność, jaką ten komik zdobył w swoim kraju. Aktorstwo – bolesne. Dialogi rzucane są z taką szybkością, w tak nienaturalny sposób, że z czasem ciągłe paplanie sprawiało mi fizyczny ból. Oczywiście nie znam języka, ale nawet gdyby mówili po polsku czy angielsku, i tak miałbym ochotę wyrzucić wszystkich z tego statku w przestrzeń kosmiczną. Twórcy chcieli zrobić zabawną komedię i ponieśli sromotną klęskę.

Uwielbiam kino klasy B. Uwielbiam oglądać pirackie wersje amerykańskich hitów zrobione we Włoszech, Hongkongu czy Turcji. Wiele z tamtych filmów jest tak zła, że aż dobra. Ten jest tylko zły.            
1 10
Moja ocena:
1
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones