Recenzja filmu

Behemot (2015)
Zhao Liang

W objęciach bestii

Liang jest zdolnym, obdarzonym malarskim zmysłem. W jego filmie uznanie budzi zarówno przywiązanie do kompozycji kadrów, jak i umiejętność przekształcania potocznych obrazów  w wizualną
Dokument Zhao Lianga mógłby z powodzeniem walczyć o laury zarówno na Docs Against Gravity, jak i Nowych Horyzontach. Z jednej strony to kino politycznie zaangażowane, krytycznym okiem spoglądające na przemiany, jakie dokonują się w Chinach. Z drugiej, arthouse pełną gębą – kontemplacyjny, przepięknie sfotografowany snuj, który co krok wystawia cierpliwość widza na  nielichą próbę. W trakcie premierowego pokazu w Wenecji z Sali Darsena ewakuowały się tłumy, część widzów ucięła sobie drzemkę. Ci, którzy  dotrwali jednak dzielnie do końca, mieli szansę poddać się hipnotycznej sile filmu.

W Starym Testamencie Behemot był monstrum zesłanym przez Jahwe, by nauczyć pokory bluźniącego Hioba. U Lianga rolę potwora odgrywa kopalnia węglowa położona, hen!, pośród rolniczych krajobrazów Państwa Środka. Reżyser pokazuje, jak wydobywczy moloch pożera kolejne połacie pól i pastwisk, zamieniając je w skąpane popiołem hałdy. Dookoła niczym stado mrówek kursują ciężarówki wyładowane po brzegi brunatnymi bryłami. W trzewiach bestii wycieńczeni górnicy ryzykują zdrowie i życie, pracując za grosze w warunkach będących sennym koszmarem inspektorów BHP. W tym samym czasie budowane są kolejne miasta-widma –  wyposażone w supernowoczesną infrastrukturę metropolie, które świecą pustkami, ponieważ przeciętnych Chińczyków nie stać na zamieszkanie w nich. Witajcie za wielkim murem w epoce turbokapitalizmu.

Liang jest zdolnym, obdarzonym malarskim zmysłem reżyserem. W jego filmie uznanie budzi zarówno przywiązanie do kompozycji kadrów, jak i umiejętność przekształcania potocznych obrazów  w wizualną poezję. W "Behemocie" nie brakuje widoków, które chciałoby się oprawić w ramce i powiesić nad kominkiem: pejzaże majestatycznej przyrody, wnętrza kopalni przypominające korytarze statków kosmicznych z "Gwiezdnych wojen", a nawet filmowane na zbliżeniach twarze górników po zakończonej szychcie. W chińskim dokumencie sporo jest momentów, gdy ekranowa nuda staje się fascynującym doświadczeniem. Zdarzają się jednak i takie, gdy bywa po prostu męcząca. Jak w przeciągniętych w nieskończoność scenach jedzenia obiadu albo podkradania węgla  przez okoliczną biedotę. Ich wartość poznawcza i estetyczna jest zerowa.

Nie do końca kupuję też ubranie dokumentu w szaty quasi-mistycznej impresji. Natchniony  komentarz z offu  wydaje się równie zbędny co sceny, w których nagi reżyser (czytelna aluzja do Hioba) przechadza się na granicy dwóch światów: industrialnej przestrzeni oraz dzikiej natury. Jest w tym rodzaj taniej pretensji, której szczerze nie znoszę. Zwłaszcza gdy zderzy się ją z szokującymi obrazami górników z zaawansowaną pylicą płucną szukających ratunku w szpitalach. Cytując klasyka: trzeba znać proporcje, mocium panie.
1 10
Moja ocena:
6
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones