Recenzja filmu

To my (2010)
Mariano Blanco

Wagary

Chciałoby się przed tą pretensjonalną, bezwartościową i usypiającą chałą jakoś ostrzec. Ale przecież, kto na własnej skórze nie odczuje, że siedemdziesiąt minut może trwać trzy razy dłużej, ten
Chociaż mam się za widza ze sporym festiwalowym doświadczeniem, wciąż nie nauczyłem się unikać wnyków i pułapek w postaci filmów takich jak ten. Na papierze wszystko gra i piszczy: 72 minuty, Argentyna, zachód słońca w Mar de Plata, miasto nocą, młodzi ludzie – ich potrzeby, codzienne troski, marzenia. Na ekranie nie gra już nic: wygląda to wszystko tak, jakby jeden z bohaterów usnął na planie filmu Gusa Van Santa i przyśnił mu się plan filmu Gusa Van Santa, tyle że opuszczony przez reżysera, operatora, oświetleniowca i dozorcę.

"O co tu, k..., chodzi?" – pytała z przejęciem jedna z uczestniczek tego spektaklu niemrawych obrazów. O to, że chodzi, najprawdopodobniej. Chodzi jeden chłopiec, chodzi dwóch chłopców, chodzi trzech. Drepczą po ulicach, jeżdżą na desce, wpadają na plażę, przesiadują na skwerach, nudzą się, nudzą, nudzą. Tacy są fajni, tak nowofalowo znudzeni, no tacy "w sam raz na film". Kamera, zakochana w tej hiperblazie, przykleja się do ich pleców, do twarzy, podąża za nimi krok w krok. Poszłaby za nimi w ogień, ale chłopcy w żaden ogień nie pójdą. "To my" – skoro już ten facet, Mariano Blanco, notabene student szkoły filmowej, wziął kamerę i pochwalił się tym monstrualnym wpisem do wideodziennika, to zakładam, że tytuł jego filmu jest szczery. Tak wygląda (wyglądała?) codzienność Blanco i jego kumpli. To oni. Sam autor pojawia się w filmie i drepcze razem z resztą przyjaciół. Czy nauka na wydziale reżyserskim to naprawdę taka betka, że warto było chodzić na wagary?

Chciałoby się przed tą pretensjonalną, bezwartościową i usypiającą chałą jakoś ostrzec. Ale przecież, kto na własnej skórze nie odczuje, że siedemdziesiąt minut może trwać trzy razy dłużej, ten na ostrzeżenia pozostanie głuchy. Wychodząc z sali po projekcji, po raz pierwszy poczułem, że być może robienie festiwalu w galerii handlowej, w kinie, które nie rezygnuje na czas imprezy z normalnego repertuaru, nie tylko ma sens, ale i jakieś terapeutyczny wymiar. Oto opuszczająca salę ze swoim towarzyszem kobieta (ta, która nie wiedziała, o co, k..., chodzi), wypala: No, co za syf! Mam nadzieje, że na "Wall Street" będzie lepiej. Oj, żeby tylko na "Wall Street".
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones