Recenzja filmu

Doc of the Dead (2014)
Alexandre O. Philippe

Wiecznie żywi

Patchworkowa struktura filmu zostaje finezyjnie zestrojona z tematem, gadające głowy przeplatają się z zainscenizowanymi fragmentami, a gagi w większości przypadków trafiają w punkt. Wieńcząca
Ryglujcie drzwi, barykadujcie okna. Żywe trupy wyzierają z kart komiksów i książek, wzięły szturmem kino, telewizję i gry wideo. Nie są tak dystyngowane i pociągające jak wampiry, nie mają dzikości i ambiwalentnej natury wilkołaków. Snują się, charczą i jęczą, a i tak wyprzedzają o parę długości peleton innych monstrów. Przewagę mają niebagatelną – bez względu na zmieniające się czasy i mody pozostają ludźmi, powstałymi z martwych i gnijącymi, ale jednak ludźmi. Zombie to listonosz, pan z warzywniaka, ciotka z Radomia, upierdliwy szef, była dziewczyna. Słowem, cały, drzemiący w nas "potworny" potencjał. I właśnie to – według twórców kapitalnego dokumentu "Doc of the Dead" – jest główną przyczyną ich szalonej popularności.

Metaforyka żywego trupa jest dla reżysera Alexandre'a O. Philippe'a (znanego ze "Skandalisty George'a Lucasa") sednem całego filmu. Scenarzyści dość szybko odhaczają obowiązkowe punkty programu – pochodzenie motywu ożywionych zwłok, okres prenatalny, czyli ekspresjonizm niemiecki i "Gabinet doktora Caligari", kultowe "Białe zombie" Victora Halperina, lata 50. i zombie jako marionetki sił pozaziemskich – by z satysfakcją zanurzyć się w epoce zapoczątkowanej przez George'a A. Romero.  Biorąc na warsztat jego słynną trylogię, pokazują, jak filmy o nieumarłych odzwierciedlały społeczne obawy: najpierw lęki ery wietnamskiej w "Nocy żywych trupów", później strach przed konsumpcjonistycznym społeczeństwem w "Świcie", następnie niepokoje zimnej wojny, związane z ponurym widmem całkowitej militaryzacji kraju w "Dniu". Amerykański reżyser nie był pionierem opowieści o nadgnilcach, ale to on skodyfikował reguły rządzące gatunkiem i określił na długie lata życiowe nawyki zombiaków. Nieumarli Romero są powolni, kieruje nimi niezaspokojony głód, mechanicznie powtarzają czynności wykonywane przed śmiercią, zaś aby stać się dumnym zombie, muszą umrzeć i powrócić do życia. Odpadają wirusy zamieniające ludzi w szaleńców, odpada Danny Boyle z "28 dni później". "Nienawidzę biegających zombie. To jest najzwyczajniej w świecie nieprawdopodobne" – mówi poirytowany reżyser.

Biegające, czy nie, zombiaki dziś mają swoją rozbudowaną ikonografię, są również towarem w wielkim, światowym przemyśle. Przeciwwagą dla Romero jest na ekranie Robert Kirkman, autor "The Walking Dead" i jeden z najmłodszych beneficjentów sukcesu konwencji zaproponowanej przez twórcę "Nocy żywych trupów". Jeśli nestor gatunku pokazał, że zombie to my, Kirkman podkreśla, że w obliczu sił wyższych (filmy o nieumarłych to w pewnym sensie kino katastroficzne) nie jesteśmy nikim wyjątkowym. "Jeśli schowasz się przed żywym trupem pod łóżko, po prostu zeżre twojego kumpla. Twoje flaki nie są dla niego niczym specjalnym, nie mają lepszego smaku" – przekonuje.

Wypowiedzi Romero i Kirkmana stanowią intelektualny rdzeń filmu, lecz obudowane są ciekawymi kontekstami. Twórcy siadają przed konsolami do gier, rozmawiają z pisarzami, zabierają kamerę na Haiti, badają prawdopodobieństwo epidemii śmiercionośnego wirusa, zamieniającego ludzi w jęczących somnambulików. Pokazują zombiaki jako indywidualistów (jak w "Wiecznie żywym" Jonathana Levine'a) albo zorganizowany na wzór owadziego roju kolektyw ("World War Z" Marca Forstera), odwiedzają ich na planie komedii i horroru, kina akcji i filmów science fiction. Wreszcie – wybierają się na imprezy w stylu Zombie Fest i Zombie Walk, gdzie korowód nadgnilców sunie ulicami największych miast.

Patchworkowa struktura filmu zostaje finezyjnie zestrojona z tematem, gadające głowy przeplatają się z zainscenizowanymi fragmentami, a gagi w większości przypadków trafiają w punkt. Wieńcząca całość premiera "World War Z" otwiera nowy rozdział w historii żywych trupów – to bodaj pierwszy tak kosztowny film o zombie, który otrzymał kategorię wiekową PG-13. Ich drogę z niszy do mainstreamu O. Philippe puentuje żartobliwie i z wdziękiem. Dla ludzkości jest już za późno. Inwazja trwa.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones