Recenzja filmu

Sąsiedzkie dźwięki (2012)
Kleber Mendonça Filho
Irandhir Santos
Gustavo Jahn

Wina sąsiada

"Sąsiedzkie dźwięki" sprawdzają się zarówno jako nieortodoksyjny dreszczowiec, jak i portret społeczeństwa panoptycznego, które na własne życzenie poddaje się wzmożonej kontroli. Najbardziej
"Sąsiedzkie dźwięki" Brazylijczyka Klebera Mendoncy Filho otwiera długie ujęcie, w którym operator podąża za szusującą na wrotkach dziewczynką. Bohaterka wprowadza nas do enklawy zamożnego mieszczaństwa z miasta Recife – stolicy rolniczego regionu Pernambuco. Dla mieszkańców schludnego osiedla jedyną atrakcją wydaje się codzienny, sąsiedzki koncert: rozwrzeszczane dzieciaki, ujadające psy, sekcja dęta z placu budowy i popowe hity z repertuaru ulicznych sprzedawców. Przez tę kakofonię przebijają się jednak dźwięki złowróżbnych kotłów. Autorska ekstrawagancja czy zapowiedź schyłku tego poukładanego świata?    

Filho zagląda do kolejnych domostw. Joao – najważniejszą postać filmu, agenta nieruchomości, zakochanego w nowo poznanej dziewczynie – podpatruje w pracy i w łóżku. Kobietę imieniem Dia, umęczoną kurę domową, prowadzącą partyzancką walkę z psem swojej siostry, śledzi na trasie z kuchni do spiżarni. Francisco, dziadka Joao i monopolistę miejscowego rynku nieruchomości, zastaje zwykle w swojej twierdzy z piaskowca. Jest jeszcze Dinho – niereformowalny złodziejaszek i kuzyn Joao, który chce być złotousty jak bohaterowie Tarantino (w pokoju ma nawet plakat filmu "Jackie Brown"). Wreszcie, są pracownicy tajemniczej firmy ochroniarskiej. Jedyni oprócz nas, którzy wchodzą do tego świata z zewnątrz. I jak nietrudno się domyślić, ich przybycie nie jest zwiastunem niczego dobrego.  

W prologu widzimy zdjęcia ubogich rolników z rejonów Pernambuco. To, co z początku wydaje się jednak archiwalną ciekawostką, w finale nabiera zupełnie innego znaczenia. Chwyty stylistyczne rodem z dreszczowca, a nawet z horroru, powoli zmieniają narracyjną tkankę filmu. Bohaterowie śnią o końcu świata wzniesionego na wyzysku i przemocy wobec biedniejszych, zaś zwiewna, obyczajowa impresja zamienia się powoli w film o przekazywanej w genach mściwości.

"Sąsiedzkie dźwięki" sprawdzają się zarówno jako nieortodoksyjny dreszczowiec, jak i portret społeczeństwa panoptycznego, które na własne życzenie poddaje się wzmożonej kontroli. Najbardziej przekonujące są jednak wtedy, gdy podsycają nasze lęki przed wspólnotą mieszkaniową. Znam to z autopsji i mówię Wam: jest się czego bać.  
1 10 6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones