Worek kości

Narrator odczytuje traktat o ludzkiej duszy, a jednocześnie mówi o niewidzialnych dla społeczeństwa ofiarach zespołu Marfana. Niestety, rzeczone narracje znoszą się wzajemnie, zaś obraz staje w
Powracają w filmie Petera Brunnera ujęcia fabrycznej hali, dziwacznej maszyny wprawiającej w ruch stalowe ostrza oraz zbliżającej się do niej męskiej dłoni. Kojarzące się z estetyką japońskiego mistrza cyberpunku, Shinyi Tsukamoto, obrazy pokazują destrukcję ciała, lecz owa destrukcja nie jest na ekranie wyłącznie fetyszem. To akt buntu przeciwko ułomności ciała, przeciwko kruchości tkanek i narządów. Przyspieszenie nieuniknionego.

Bohater, mieszkający z matką Kurt, ma przeciw czemu się buntować. Od urodzenia cierpi na zespół Marfana – chorobę genetyczną wywołującą zaburzenia pracy serca i płuc, prowadzącą najczęściej do ślepoty. Ten ostatni objaw, jak się domyślamy, uniemożliwia bohaterowi podróż do Los Angeles i wymarzoną pracę w oceanarium. Lecz czy to właśnie rozczarowanie jest przyczyną, dla której Kurt zabija swoją matkę – kobietę o równie zdegradowanym ciele, ukrywającą łysą głowę pod kolejnymi perukami? Brunner nie odpowiada na to pytanie, w jego frenetycznej, rozedrganej historii liczy się tylko ruch Kurta ku otchłani. Po zamordowaniu matki bohater zamieszkuje w ośrodku dla niepełnosprawnych, ale i to miejsce szybko opuszcza. Dopiero spotkanie nastoletniej uciekinierki Conny i wspólne wynajęcie mieszkania pozwalają mu rozpocząć swoją małą autodestrukcję: teraz Kurt, z dala od ciekawskich oczu, będzie mógł testować wytrzymałość swojego ciała i grać z chorobą na własnych warunkach.

Rebelia bohatera nie ma u Brunnera heroicznego wymiaru. Nie jest to też świat, w konfrontacji z którym ktokolwiek wychodzi obronną ręką. Całość nakręcona została w czerni i bieli, z podbitym kontrastem. Ludzie duszą się w klaustrofobicznych, zasyfionych przestrzeniach, miotają w konwulsjach, krzyczą i plują, nakręcając spiralę autoagresji. Za interludia służy nihilistyczny monolog z offu, w którym wątpliwej jakości publicystyka spotyka się z wątpliwej jakości poezją. Narrator odczytuje traktat o ludzkiej duszy, a jednocześnie mówi o niewidzialnych dla społeczeństwa ofiarach zespołu Marfana. Niestety, rzeczone narracje znoszą się wzajemnie, zaś obraz staje w dziwacznym, gatunkowym rozkroku. Jest to o tyle bolesne, że całość mogłaby w zasadzie obyć się bez komentarza – szalejący po ekranie Christos Haas ma tyle aktorskiej energii i artystycznej werwy, że scenariusz jest mu właściwie niepotrzebny.

Malarz i performer Haas sam cierpi na zespół Marfana. Jest to jego debiut przed kamerą – rola trudna, wymagająca olbrzymiego fizycznego poświęcenia – Brunner snuje w końcu opowieść o ciele i przypisywanych mu w kulturze definicjach, od naczynia dla duszy po worek na kości. I choć wnioski reżysera nie wychodzą poza rousseańskie porzekadła, że jesteśmy więźniami swojej cielesności, a im słabsze ciało, tym mocniej nas kontroluje, to dla świetnego Haasa warto "Moje ślepe serce" zobaczyć.  
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones