Najnowszy film Paolo Sorrentino – czterdziestoparoletniego włoskiego reżysera, twórcy chociażby "Boskiego" czy "Wszystkich odlotów Cheyenne’a" – mimo swej znamiennej tudzież wielce znamienitej,
użytkownik Filmwebu
Filmweb A. Gortych SpĂłĹka komandytowa
Najnowszy film Paolo Sorrentino – czterdziestoparoletniego włoskiego reżysera, twórcy chociażby "Boskiego" czy "Wszystkich odlotów Cheyenne’a" – mimo swej znamiennej tudzież wielce znamienitej, rzymskiej aury stanowi prawdziwie gracką fetę współczesnej kinematografii. Nowy Fellini posiadł bowiem zdolność rozkosznej żonglerki dźwiękiem i obrazem. Co więcej, bezczelnie przywłaszczył sobie gigantyczną armatę uczuć – niekwestionowany atrybut najwspanialszych kamerowych cyrkowców, i z impetem godnym Clinta "Blondasa" Eastwooda bezpardonowo ostrzeliwuje ludzkość kulami odlanymi z łez pozłacanych słodkim chichotem.
W ramach wstępu, inauguracji owej emotywnej kanonady, Sorrentino odmalowuje przed naszymi oczyma subtelny portret rozespanego Wiecznego Miasta. Zakochani w Rzymie po uszy, a raczej – po obiektywy swych kamer i aparatów, turyści. Obojętni na powab starożytnych murów kierowcy wycieczkowych autokarów. I chórzystki – szczypta patosu wtórująca świeżości, niezależności edeńskiego niemalże poranka. Cudo. Włoch jednakże prędko uśmierca elizejską atmosferę, albowiem usadawia nas na dachu rezydencji Jepa Gambardellego, gdzie noc w noc rzymska śmietanka balanguje w najlepsze pod przywództwem legendy włoskiego dziennikarstwa. Innymi słowy – autor "Skutków miłości", pozwoliwszy dotknąć nam skrawka niebios, bez ogródek zrzuca nas na samo dno otchłani, wprawdzie nie piekielnej, ale otchłani – spowitej odorem pijaństwa i rozpusty, swędem młodzieńczego szaleństwa nie najmłodszych już, przejrzałych wręcz ludzi.
Ministero per i Beni e le Attività Culturali (MiBAC)
Banca Popolare di Vicenza
Lazio Film Commission
Na fabularny kręgosłup "Wielkiego piękna" składają się różnorakie przeżycia monarchy wyższych sfer, który, spacerując uliczkami Rzymu, odbywa w gruncie rzeczy mentalną wędrówkę poprzez rozliczne knieje wspomnień; który podczas tłocznych wieczornych imprez, w rzeczywistości przemierza głuszę swego umysłu, uświadamiając sobie tym samym marność i bezcelowość swojego dotychczasowego, wszakże niekrótkiego żywota.
Główny trzon ogólnej konstrukcji dzieła stanowi natomiast magnetyzm przeciwieństw. Sorrentino kadr w kadr bawi się kontrastem niczym dziecko, które, mając nad kolorowanką władzę całkowitą, nierzadko wymalowuje wiewiórce czy kucykowi błękitny łebek i krwistoczerwony ogonek. Ogólnie rzecz biorąc, "Wielkie piękno" to kolosalna mieszanina klasycznej krasy Mona Lisy i brutalności obrazów Francisa Bacona. Tutaj kościelne pieśni współgrają z dyskotekowym techno jak para zawodowych tancerzy; tu biel i czerń nie zespalają się w beznadziejną szarość, lecz delikatnie wtulone w siebie – wdzięcznie niby zakochani na zabój nowożeńcy – kroczą krętymi dróżkami filmowej kliszy.
Krótko mówiąc, wspaniała kreacja Toniego Servillo, wysmakowane zdjęcia Luci Bigazziego i wykwintny muzyczny melanż czynią najnowszą produkcję Paolo Sorrentino czystą kwintesencją piękna, z którą rozmyślne obcowanie zaowocować może niespożytym wibrowaniem. Ni to stanem, ni to uczuciem. Czymś – doświadczanym przez pewną artystkę, epizodyczną bohaterkę opowieści. Czymś niekompletnie poznawalnym, ale nieustannie obecnym. Wciąż pulsującym. Czymś i wielkim, i pięknym. I wyjątkowym.