"Batman – Początek" Christophera Nolana wlał we mnie nadzieję, że postać głównego bohatera wróciła do formy. Nie ukrywam, że pomógł mi otrząsnąć się z niesmaku, jaki pozostawiły dwie poprzednie
"Batman – Początek" Christophera Nolana wlał we mnie nadzieję, że postać głównego bohatera wróciła do formy. Nie ukrywam, że pomógł mi otrząsnąć się z niesmaku, jaki pozostawiły dwie poprzednie ekranizacje komiksu. "Batman Forever" i "Batman i Robin" raziły plastikiem i fatalnymi odtwórcami głównej roli (Val Kilmer bardziej sprawdzał się jako Jim Morrison, a George’owi Clooneyowi najwyraźniej kostium nietoperza rzucił się na mózg - i zupełnie zdrewniał). Tymczasem nowy odtwórca roli Nietoperza, Christian Bale, nawiązał do chlubnej, moim zdaniem, tradycji minimalistycznej zapoczątkowanej przez Michaela Keatona i był to chyba słuszny wybór. Bale mnie przekonał. Nie mówiąc już o świetnych czarnych charakterach: Liamie Neesonie i przede wszystkim Cillianie Murphy'm (genialnym w roli psychopatycznego psychiatry). Dlatego z radosnym dreszczem oczekiwałam na premierę "Mrocznego rycerza". Nie ukrywam, że miałam nadzieję, iż drugi film Nolana będzie jeszcze lepszy. Fabuła wydaje się ciekawa. Po stronie dobra obok Batmana walczą Harvey Dent (niezwykle złożona postać) i ostatni nieskorumpowany policjant detektyw Gordon. Po stronie zła obok zgrai mafiosów staje Joker – zepsuty do szpiku kości psychopata, do którego nie ma żadnego klucza. Zapowiada się interesujący pojedynek… Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że naprawdę się zawiodłam. Początek - rewelacyjny: dynamiczny i dość nowatorski. Jednak w miarę upływu czasu akcja siada. Zamiast szybkich zwrotów akcji Nolan zaserwował przydługawe monologi, zamiast błyskotliwych rozwiązań - letnie riposty. Patetyczne wstawki (scena z promami) – Batman nigdy nie był tak moralizatorski – czy Nolana dopadł syndrom 11 września... miałam ochotę wyjść z kina. Batman, jeśli nie liczyć epizodycznych wstawek Michaela Caine’a, został zupełnie odarty z humoru (otwarcie oświadczam, że nie nadajemy z Jokerem na tych samych falach). Nie podoba mi się także pomysł osadzenia Gotham City w zwykłym mieście. Tęsknie za Gotham z czasów Tima Burtona. Patrząc na jego Batmana, chłonęło się każdy detal. Ach, te gotyckie rzygacze na wieży katedry! Nolanowskie Gotham jest nijakie, ma się wrażenie, że nie oglądamy filmu o przygodach Bruce’a Wayne’a, tylko Petera Parkera, który za chwilę zgrabnie rozepnie pajęczynę między jakimiś dwoma lśniącymi wieżowcami. Nolanowi tym razem nie udało się stworzyć klimatu. Wreszcie aktorzy: Maggie Gyllenhaal (sprawdzająca się przecież świetnie w innym repertuarze) zaprezentowała zestaw trzech min i grała głównie oczami: coraz bardziej je wytrzeszczając. Bale też sprawia wrażenie znudzonego rolą. Pozytywnie oceniam grę Caine’a, Oldmana i Freemana – ci panowie jak zwykle w świetnej formie. A co z głównym złoczyńcą? 22 stycznia 2008 roku świat obiegła wiadomość o śmierci Heatha Ledgera, kampania promocyjna "Mrocznego rycerza" była dopiero we wstępnym etapie. Mam jednak wrażenie, że to smutne zdarzenie niejako zainspirowało producentów filmu do zdecydowanego postawienia na jedną kartę: Jokera. Był to wybór poniekąd słuszny – Ledger stworzył naprawdę solidną kreację i niewątpliwie należą mu się za nią oklaski. Głos, sposób poruszania się, i to oblizywanie warg (swoją drogą chyba zapatrzył się przy konstruowaniu roli na T-Baga granego przez Roberta Kneppera w serialu "Skazany na śmierć") to wszystko składa się na obraz obłąkańca bez cienia skrupułów. Joker Ledgera jest tak brutalny, że aż obrzydliwy. Nie budzi sympatii. Pozostaje jednak pytanie, czy gdyby Ledger nie umarł, media tak bardzo zachwycałyby się tą postacią? Czy mówiłoby się tyle o Oscarze? Z szacunku dla zmarłego pozostawię to pytanie bez odpowiedzi… Podsumowując, Nolan zaprezentował tym razem solidne kino sensacyjne, sporo efektów specjalnych, parę pościgów i znane nazwiska w obsadzie. Całość jest dość spójna, ale miejscami nudnawa – scena z promami ciągnie się w nieskończoność. Chwilami film był zbyt brutalny (tłumaczę to sobie rosnącą popularnością produkcji typu "Piła"). Ledger zagrał świetnie, ale Joker Nicholsona był moim zdaniem równie dobry, jeśli nie lepszy. Mam nadzieje, że trzecia część będzie bardziej udana…