Recenzja wyd. DVD filmu

Wyśnione miłości (2010)
Xavier Dolan
Xavier Dolan
Niels Schneider

Wyśnione banały

W zasadzie obraz Xaviera można porównać do spotkania z piękną kobietą. Długie nogi, wcięcie w tali, kształtny biust. Uśmiecha się zalotnie, flirtuje, otacza ją aura pożądania. Pasemka
"Cudowne dziecko", "geniusz", "odkrycie dekady", "nieoszlifowany diament". To tylko garść komplementów, jakimi obsypano w Kanadzie, a także poza jej granicami, Xaviera Dolana po wejściu na ekrany debiutanckiego "Zabiłem moją matkę". Sam Dolan w licznych wywiadach udzielonych po premierze, niby w żartach, lecz zarazem dość arogancko określił siebie jako nowego, wybitnego przedstawiciela francuskiej szkoły filmowej. Nie chodziło mu o tę baśniową, surrealistyczną, której za największego twórcę uznaje się Jean-Pierra Jeuneta, a nie tak dawno o jej jakże zacnej spuściźnie przypomnieli widzom swoimi "Intouchables" Olivier Nakache i Eric Toledano. Xavier widział siebie raczej w roli frontmana drugiego niezwykle silnego i obecnego od zawsze w kinie znad Loary nurtu. Nurtu postępu i awangardy - bardzo jaskrawy jego przykład mieliśmy rok temu w "Życiu Adeli" Abdellatifa Kechiche.

Marie i Francis to kumple na zabój. Dziewczyna miłośniczka stylu vintage i jej znajomy, podręcznikowy homoseksualista – bajecznie ubrany, z nienaganną fryzurą oraz doskonale wiedzący, że pomarańczowy kaszmirowy sweter świetnie komponuje się z jasną karnacją cery i blond włosami - to duet rozumiejący się praktycznie bez słów. W końcu już jakiś czas temu kino zredefiniowało maksymę, że nie diamenty, a właśnie homoseksualiści są najlepszymi przyjaciółmi kobiet. Ich wieloletnia relacja zostanie wystawiona na próbę, gdy w rodzinnym mieście pojawi się przystojny Nicolas. Niestety, zawróci on w głowie zarówno Marie, jak i Francisowi.



Schemat fabularny wykorzystany przez Dolana w "Wyśnionych miłościach" kinematografia zna od zarania swoich dziejów. Ileż obrazów widzieliśmy w życiu, w których dwóch mężczyzn rywalizowało o względy niezwykle urodziwej niewiasty albo odwrotnie, kiedy dwie pełne pasji kobiety lokowały nieszczęśliwie swe uczucia w przystojnym amancie. Czas jednak płynie nieubłaganie. To, co kiedyś wyciskało łzy i sprawiało, że sale kinowe szturmowały miliony widzów teraz jest już zdecydowanie passé, a to, co jest passé nie może być serwowane milionom. Xavier to bez wątpienia mądry dzieciak. Siadł, pomyślał i wymyślił. "A gdybyśmy zmienili jeden element tej nieskomplikowanej układanki?" – jego oblicze nagle pochmurniało, a na twarzy pojawił się grymas zafrasowania. "Tak podmienić kobietę na homoseksualistę – a nuż nikt nie zauważy." – momentalnie, aż podskoczył uradowany swoim genialnym pomysłem. Kilka chwil później miał już gotowy zarys scenariusza. 

Cały problem z dziełem młodego twórcy polega na tym, że jego odkrywczość i świeżość kończy się na tym jakże rewolucyjnym zabiegu. Resztę stanowią wyniesione do rangi dzieła sztuki banały.



Film składa się niejako z dwóch części. Standardowa opowieść o losach miłosnego trójkąta przeplatana jest bowiem rozważaniami o miłości różnych przypadkowych osób. Można było tym niekonwencjonalnym zabiegiem ciekawie przełamać strukturę obrazu. Nieszczęście polega na tym, że sentencje, które wkłada Xavier w usta współczesnych młodych ludzi na temat tego najpiękniejszego uczucia, lądują na poziomie przemyśleń pani Ali spod trójki, którą właśnie zostawił chłopak, a ona nie wie czemu ten niegodziwiec tak postąpił bądź pana Marka, nie rozumiejącego z kolei dlaczego pani Zosia nie chce przyjąć jego oświadczyn, chociaż on w głębi złamanego serca dobrze wie, że luba go bardzo, ale to bardzo kocha albo kolegi geja z korpo, zupełnie nie pojmującego powodów, dla których heteroseksualny sąsiad zza biurka nie odwzajemnia jego delikatnych uśmiechów i podszczypywań przy ksero. Taki to poziom rozważań niestety.  
 
Sam wątek rywalizacji dwójki przyjaciół o chłopaka, który jak typowy dandys i lekkoduch, chce od życia tylko brać i bawi się uczuciami, to też historia szyta banałem. Wzajemne uszczypliwości Marie i Francisa, oczernianie drugiej strony w nadziei, że przyniesie to pożądany efekt. Nieustanne próby zwrócenia na siebie uwagi wymarzonego kochanka i inne zabiegi mające sprawić, by obiekt westchnień wreszcie się na kogoś zdecydował. Jednak, jak to w życiu czasem bywa, wszystko i tak na nic, a finał tych manewrów będzie rozczarowujący. Zero sztampy.



Reżyser i odtwórca roli szukającego miłości Francisa nie sili się specjalnie na subtelności w swoim drugim filmie w karierze. Widz zaproszony jest więc do tego, by przysiadł sobie razem z nim i Nicolasem przy ognisku i nauczył się odpowiednio delektować konsumpcją pianek, a że takie lekcje w męskim wydaniu będą przypominać trochę… (pozwolę sobie nie dokończyć), no cóż… wiedz drogi widzu jedno - sam sobie wybrałeś sposób spędzenia wolnego czasu. Niewątpliwie uroczo wypada również scena onanizacji Francisa z bluzką ukochanego na głowie. Tu przyznaję Dolan mi zaimponował – ma chłopak wyobraźnię albo doświadczenie… (choć w głębi serca żywię nadzieję, że to jednak wyobraźnia).

Jedno niewątpliwie trzeba oddać młodemu artyście – talent do wizualnych wodotrysków. Stanowią one jego kartę atutową. Teraz będzie bez zgryźliwości. Zupełnie rozumiem tych, którzy rozpływali się nad filmem Kanadyjczyka oceniając go przez pryzmat reżyserskiego blichtru i przepychu. Wszak czy można oprzeć się tym wszystkim bajecznym, dopieszczonym do granic możliwości ujęciom delikatnie falującej sukienki na biodrach Marie, bądź tym przedstawiającym z wielką atencją bujnie owłosiony pępek kochanka Francisa albo ukazującym w powabnym półmroku męską rękę muskającą perfekcyjnie wydepilowany męski tors? Oczywiście, że nie można.



Aktorsko całość wypada dość przeciętnie. Jako, że twórca w "realu" specjalnie nie kryje się ze swoim homoseksualizmem naiwnie łudziłem się, że chociaż ta kwestia wypadnie jakoś mniej… filmowo - jakkolwiek szokująco może to zabrzmieć, bycie homoseksualistą wcale nie równa się zachowywaniu się w tak teatralny sposób, jak zostało to przedstawione u Dolana (autor spędził trochę czasu w stanie Massachusetts uchodzącym za ziemię wyśnioną środowisk LGBTQ i wie co pisze). Bardziej naturalne, nieoparte na gotowym, wyświechtanym wzorcu, ukazanie odmiennej orientacji seksualnej kolidowałoby zapewne z tym całym wizualnym rozmachem i maestrią reżysera. Pozostała dwójka jego ekranowych partnerów też nie prezentuje się jakoś specjalnie przekonująco, choć w kilku miejscach Monia Chokri pokazuje, że zapisanie sobie jej nazwiska w notesiku to wcale nie taki głupi pomysł.



W zasadzie obraz Xaviera można porównać do spotkania z piękną kobietą. Długie nogi, wcięcie w tali, kształtny biust. Uśmiecha się zalotnie, flirtuje, otacza ją aura pożądania. Pasemka delikatnie rozpuszczonych włosów subtelnie opadają na kusząco odsłonięte ramiona. Jej ukradkowe spojrzenia przepełnione są namiętnością. Zgromadzony wokół niej wianuszek mężczyzn tylko wzdycha głęboko. Większości zatrzymuje się na uwodzicielskim wizerunku. "Ucieleśnienie moich wszystkich marzeń" – myśli sobie patrząc bezwstydnie na wzgórki i pagórki jej zmysłowego, dziewczęcego ciała. Znajdą się jednak tacy, którzy zaryzykują i podejdą do niej, by zamienić kilka słów. Wtedy cały czar momentalnie pryska. Okazuje się niestety, że poza tą zniewalającą, tak pociągającą powierzchownością, nie jest ona w stanie zaoferować rozmówcy nic poza potokiem pustych, zasłyszanych gdzieś wcześniej frazesów.

Oczywiście świadomy jestem, że kolejne piłeczki moich zarzutów można łatwo odbić za pomocą uniwersalnego i niezwykle zmyślnego zdania, iż cała ta wybujała maniera Xaviera przejawiająca się we wszystkich elementach filmowego rzemiosła stanowi celowy, z góry zamierzony zabieg i przez ten filtr winniśmy napawać swoje zmysły "Wyśnionymi miłościami". Być może to właściwy klucz interpretacyjny - tylko wtedy nie wciskajmy filmu twórcy do innej półki niż skrząca się feerią tysiąca barw i odcieni intelektualna pustka i wtórność.



Okrutnie rozczarował mnie ten obraz od naszego "nieoszlifowanego diamentu". Oprawione w piękne ujęcia i znakomicie dobraną muzykę oklepane banialuki o młodzieńczych porywach serca, to ciągle oklepane banialuki o młodzieńczych porywach serca. Dolana bez wątpienia należy uznać za utalentowanego reżysera, który intrygującym debiutem sam wysoko ustawił sobie poprzeczkę. Szkoda tylko, że w jakże ważnym drugim filmowym kroku w karierze, zamiast opowiadać jakieś wyśnione banały o niespełnionej miłości nie wziął na warsztat tematu homoseksualizmu z jakiejś wcześniej niewidzianej czy nieodkrytej strony. Zakładam jednak, iż to zadanie wymagające pewnej umysłowej gimnastyki i wyjścia poza bezpieczne, utarte schematy. Wygodniej przecież płynąć w głównym nurcie, nakręcić mało odkrywczy, miałki film, a przy okazji zbierać laury i spijać śmietankę tylko za to, że kino marki Dolan porusza tematykę LGBTQ. Twój wybór Xavier – Twoja kariera.

Co do mnie zaś i francuskiej kinematografii, to chyba wolę spędzić kolejny wieczór w objęciach mojej ukochanej filmowej "Amelii" niż pójść na następny kinowy spacer w blasku księżyca za rękę z Dolanem – wiem, wiem nader to kusząca perspektywa, ale coś czuję, że powiem: pas. Tobie, drogi czytelniku, radzę zrobić to samo – w przypadku "Wyśnionych miłości" na pewno nie będziesz żałował.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Francis i Marie przyjaźnią się ze sobą od lat. Oboje są młodzi, atrakcyjni, maja dobrą pracę. Żyją z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones