Recenzja wyd. DVD filmu

Zwycięzca (2016)
Stephen Hopkins
Stephan James
Jason Sudeikis

Wybiegać marzenia

Film Hopkinsa to nie pozycja tego kalibru co nieśmiertelne "Rydwany ognia" z niezapomnianym motywem muzycznym, tym niemniej recenzowany tytuł zapewnia godziwą rozrywkę. Można było po prawdzie
Filmy biograficzne oparte na burzliwych żywotach sportowców to osobiście moja ulubiona odnoga wdzięcznego gatunku. Dzięki trzonowi historii zbudowanemu z napięcia towarzyszącego atletom walczącym w danej dyscyplinie, historia niemalże z automatu zyskuje przysłowiowy pazur i wciąga widza w wir wydarzeń. Czy mowa tu o boksie, czy o uwielbianym przez Amerykanów bejsbolu, czy w końcu o bieganiu, starcia twarzą w twarz z przeciwnikami dostarczają, przynajmniej w teorii, skondensowanego ładunku emocji wylewającego się ze srebrnego ekranu. Oczywiście jak to bywa w większości tytułów traktujących o sporcie, zazwyczaj przy realizacji tego typu projektu nie da się uniknąć pompatycznej muzyki, wszędobylskiego patosu i przewidywalnego happy endu. Jeśli jednak filmowe dzieło wykonane zostaje z sercem godnym atlety i polotem, większość wymienionych przywar niknie w trakcie seansu. Tak też ma się sprawa z produkcją "Zwycięzca", która choć kurczowo trzyma się ram gatunku, pozytywnie zaskakuje końcową jakością.



Jesse Owens (Stephen James) to czarnoskóry chłopak, który od najmłodszych lat zmaga się z biedą i prześladowaniami na tle rasowym. Gdy utalentowany młodzian dostaje szansę na naukę w szkole wyższej, otwierają się przed nim drzwi do innego świata. Owens zmuszony zostaje do zostawienia najbliższych oraz dziewczyny, z którą ma kilkuletnie dziecko. W Ohio biegacz trafia pod skrzydła Larry'ego Snydera (Jason Sudeikis), niegdyś aktywnego sportowca, który niekoniecznie sprawdza się w roli trenera. Wyniki chłopaka na bieżni są na tyle imponujące, iż Jesse otrzymuje możliwość uczestnictwa w zbliżających się wielkimi krokami Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 r. Niestety, różne grupy nacisku próbują wymusić na szlachetnym Owensie rezygnację z partycypacji w wydarzeniu, w dodatku sam zainteresowany zaczyna wątpić w motywacje stojące za organizacją prestiżowej imprezy. Jak się bowiem okazuje, wbrew wcześniejszym ustaleniom, władze Niemiec nie mają zamiaru respektować praw mniejszości etnicznych. Czy jeden człowiek może sprzeciwić się reżimowi w walce z góry skazanej na porażkę?



Poza boksem, największą słabość w przypadku sportu mam właśnie do biegania. Film, który opowiada o rzeczonej dyscyplinie z miejsca otrzymuje u mnie taryfę ulgową i twórcy naprawdę musieliby się postarać, by zepsuć mi odbiór takiej produkcji. Ostatnim razem zawiodłem się nieco na obrazie Angeliny Jolie o tytule "Niezłomny", które to dzieło podejmowało temat biegania w sposób wybiórczy. W przypadku filmu pana Stephena Hopkinsa, konstrukcja całej historii opiera się na wyzwaniach związanych z bieżnią, co wyjątkowo przypadło mi do gustu. W dodatku fabuła rozlicza się z tematem uprzedzeń rasowych w nie gorszy sposób niż głośna "Selma", serwując tym samym kinomanowi wyjątkowo strawny tematyczny miks.



Pan Hopkins to twórca, który zaliczał w swojej karierze tak wzloty (niedoceniony "Predator 2") jak i pikowania w dół (ledwie poprawny obraz "Zagubieni w kosmosie"). Na szczęście w przypadku "Zwycięzcy" bliżej mu do tych pierwszych, gdyż jego najświeższe dzieło zostało zrobione z wyczuciem i pasją. Owszem, reżyser i scenarzyści opierali się mocno na wytartych kliszach rządzących gatunkiem (wątek odkupienia win czy wzniosłe monologi), tym niemniej niebanalne zabiegi (vide: motyw całkowitego wyciszenia) oraz dobrze dobrana oprawa muzyczna podnoszą walory stosunkowo schematycznej historii. W przeciwieństwie do rzemieślniczej roboty serwowanej przez wielu wyrobników w Hollywood, Hopkins tchnął w przewidywalny film odrobinę ducha, za co mu cześć i chwała.



Osoby odpowiedzialne za decyzje castingowe wykazały się odrobiną ułańskiej fantazji... i bardzo dobrze. Drugim wyborem obsadowym do roli młodego biegacza był Stephen James, który dochrapał się nominacji do nagrody Czarnej Szpuli za występ w bliźniaczej tematycznie "Selmie". Obiecujący artysta wywiązał się z powierzonego mu zadania co do joty, zręcznie portretując sprzeczne emocje targające poczciwym bohaterem wierzącym w piękno biegania ponad wszelkie utarczki polityczne. Widz z zaciekawieniem ma okazję obserwować rozwój protagonisty od nieśmiałego gryzipiórka patrzącego podczas rozmowy w podłogę do pełnoprawnego zawodnika przekonanego o swojej wartości. Znacznie bardziej ryzykowną, choć równie trafną, decyzją było powierzenie roli trenera Jasonowi Sudeikisowi. Aktor znany jest głównie z kreacji w lekkich komedyjkach, tym niemniej ostatnimi czasy artysta starał się wzbogacić swoje résumé o nieco ambitniejsze pozycje, ot, choćby biorąc udział w zabawnym i mądrym obyczaju pt. "Sypiając z innymi". Jak podaje portal IMDB, postać Larry'ego Snydera jest pierwszą w pełni dramatyczną rolą w dorobku gwiazdora. Cóż, 40. na karku to chyba najlepszy okres, by poszukać odświeżenia w zawodzie i wypłynąć na nieznane dotąd wody, jak to uczynił wcześniej choćby Jim Carrey. Według opinii krytyków, kreacja Sudeikisa jest jednym z mocnych ogniw produkcji i ciężko się z tym nie zgodzić. Dzięki wysiłkom aktora, Snyder w jego wykonaniu jest bohaterem wielowymiarowym i realnym, niczym prawdziwy trener z krwi i kości. O zaangażowaniu w drugoplanowym występie Jeremy'ego Ironsa nawet nie wspominam, gdyż Brytyjczyk swą magnetyczną osobowością kradnie przedstawienie swoim  kolegom po fachu w każdej scenie. Ogólnie rzecz biorąc gdyby nie solidne interpretacje ról w wykonaniu wszystkich trzech panów, "Zwycięzca" mógłby pozostać daleko w tyle kinematograficznego peletonu.



Co prawda momentami można odczuć, poniekąd słusznie, iż film Hopkinsa został odrysowany niczym od linijki zgodnie z prawidłami kina biograficznego; aczkolwiek generalnie produkcję ogląda się z przyjemnością. Ciężko mi co prawda pozostać obiektywnym (o ile to w ogóle możliwe w przypadku recenzji) gdy na tapecie znajduje się temat bliski memu sercu, mimo to wykonanie "Zwycięzcy" wynosi ww. tytuł ponad poziom średniaków. Trudno nie dostrzec dobrze oddanej epoki, subtelnie odzwierciedlonych nastrojów panujących w przedwojennych czasach oraz wplecionej w narrację walki o równouprawnienie. Film Hopkinsa to nie pozycja tego kalibru co nieśmiertelne "Rydwany ognia" z niezapomnianym motywem muzycznym, tym niemniej recenzowany tytuł zapewnia godziwą rozrywkę. Można było po prawdzie skrócić odrobinę blisko 2-godzinny seans na rzecz bardziej zwartej całości, mimo wszystko obraz nie powinien zbytnio przynudzać, zwłaszcza w przypadku osób lubujących się w temacie. "Zwycięzca" zdecydowanie nie objął prowadzenia w biegu o uznanie publiczności, usytuował się jednak na solidnej pozycji.

Ogółem: 7/10

W telegraficznym skrócie: dzieło Hopkinsa to raczej bardziej wciągający tytuł niż, moim zdaniem, przereklamowana "Selma"; motyw biegania jako fabularnej podstawy to strzał w dziesiątkę; czepialscy mogą wypunktować obrazowi przekłamania historyczne, masowy widz nie powinien jednak przejąć się pewnymi naciągnięciami w narracji; godne pochwały aktorstwo i dobra reżyseria dodają animuszu chwilami patetycznemu skryptowi; dla poszukujących inspiracji biegaczy pozycja jak znalazł.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones