Mam wrażenie, że niekiedy horrory trafiające do szerokiej dystrybucji przyjmują za główny cel promocję wdzięków młodych, pięknych aktorek, a produkcją takich filmów równie dobrze mogłaby się
Mam wrażenie, że niekiedy horrory trafiające do szerokiej dystrybucji przyjmują za główny cel promocję wdzięków młodych, pięknych aktorek, a produkcją takich filmów równie dobrze mogłaby się zająć bardzo znana wytwórnia z różowym króliczkiem w logo. W zasadzie taki obrót sprawy jest dla mnie satysfakcjonujący, gdyż wskutek banału, wtórności i niezamierzonej śmieszności każdej kolejnej produkcji podziwianie kobiecych wdzięków staje się jedynym motywem nakłaniającym mnie do zapoznawania się z kolejnymi horrorkami. Żałuję jednak, że, zwiedziony ponętnym plakatem prezentującym zmysłową aktoreczkę w samej bieliźnie, zdecydowałem się na obejrzenie filmu "Nienarodzony". Niestety Odette Yustman paradowała w seksowych ciuszkach zaledwie w kilku początkowych scenach, by przez resztę filmu bawić się z widzami w udawanie straszenia. Różnica jednak jest taka, że ona za tą zabawę dostała niemałą gażę, a my musieliśmy do tej „frajdy” dopłacić. Spore pieniądze skusiły też zapewne Gary'ego Oldmana, bo nie sądzę, aby uważał to przedsięwzięcie za wyzwanie aktorskie. Swoją drogą, rola rabina w jego wykonaniu była tak plastikowa i śmieszna, że może dowodzić tezy, jakoby kreacja aktorska zależała nie tylko od samego aktora, ale również w ogromnej mierze od scenariusza i od reżysera, który taką rolą dyryguje. Nie chce mi się wierzyć, aby charyzmatyczny, demoniczny policjant z "Leona Zawodowca" zmienił się w bezbarwnego Rabbiego Sendaka w "Nienarodzonym" wskutek nagłego odpływu zdolności aktorskich. Film ten się opiera, tak jak zazwyczaj ma to miejsca w takich miernych horrorach, na scenariuszu napisanym na siłę, opisującym historię odwołującą się do wierzeń ludowych i bytów pozagrobowych, próbujących dostać się do naszego wymiaru. Taka rozbudowana i pozowana na mistyczną osnowa przeżyć dziewczyny w majteczkach jest w gruncie rzeczy opowiastką nieistotną dla wydarzeń na ekranie. Można od razu włączyć film na scenie finałowej, a i tak będzie wiadomo, o co chodzi. Trzeba po prostu za pomocą egzorcyzmów wypędzić niedobrego dybuka z brzuszka dziewczynki, a wtedy wszyscy (oczywiście ci, którzy przetrwają) będą żyć długo i szczęśliwie. Chcę na koniec nieco zmienić taki lekceważący ton, gdyż i tak "Nienarodzony" nie jest najgorszym produktem w swojej klasie. W moim prywatnym rankingu uplasował się znacznie wyżej od choćby "Nieodebranego połączenia", więc jeśli "One Missed Call" spełnił wasze oczekiwania, to tym bardziej nie powinniście zawieść się na "Nienarodzonym".