Recenzja filmu

Anonimus (2011)
Roland Emmerich
Rhys Ifans
Vanessa Redgrave

Z miłości do sztuki

"Anonimusa" można potraktować jako thriller polityczny, w którym stawką są losy korony. Emmerichowi udaje się utrzymać napięcie niemal do samego końca.
Obejrzeć albo nie obejrzeć – oto jest pytanie. Przy okazji premiery "Anonimusa" zadają je sobie pewnie zarówno miłośnicy Williama Szekspira, jak i Rolanda Emmericha. Jak wiadomo, kino garściami czerpie z twórczości wieszcza ze Stratfordu, ale chyba nawet subtelnym badaczom ciężko byłoby się doszukać ech "Makbeta" czy "Króla Leara" w takich filmach jak "2012", "Godzilla" czy "Dzień niepodległości". Żywiołem Emmericha była do tej pory destrukcja, z której uczynił fetysz. W swoim nowym dziele Niemiec porzuca jednak ekranową demolkę i ucieka w... poezję. Wycieczka do świata pięknych słów opłaciła się – "Anonimus" to nie tylko najlepszy film w karierze Emmericha, ale także czołówka mijającego roku.  

Punktem wyjścia  jest tutaj teoria niektórych historyków literatury, jakoby William Szekspir był oszustem, a wszystkie arcydzieła, pod którymi się podpisał, wyszły spod pióra lorda Oxford, Edwarda de Vere. Emmerich pokazuje tego drugiego (znany z "Notting Hill" Rhys Ifans) jako skonfliktowanego wewnętrznie twórcę, zmuszonego  do wystawiania swoich sztuk pod cudzym nazwiskiem. De Vere jest bowiem zięciem doradcy królowej Elżbiety, Williama Cecila, który nienawidzi teatru, uważając go za wymysł szatana. Z kolei dla bohatera jest to medium magiczne, zdolne zmieniać świat. Lord wierzy, że sztuki mogą porwać angielski tłum do działania w ciężkich dla kraju czasach – królowa (Vanessa Redgrave) starzeje się, a na jej tron zęby ostrzy sobie wspierany przez Cecila Jakub Szkocki. Dlatego De Vere w kolejnych tekstach umieszcza czytelne odniesienia do panującej na dworze sytuacji. Czy zainspirowana przedstawieniami publiczność nie pozwoli wrogowi przejąć władzy?

"Anonimusa" można więc potraktować jako thriller polityczny, w którym stawką są losy korony. Emmerichowi udaje się utrzymać napięcie niemal do samego końca dzięki sprawnemu tasowaniu kilkoma planami czasowymi. Skacząc między różnymi okresami  z życia De Vere'a, reżyser dostarcza widzowi mnóstwo strzępków informacji, które z czasem zaczynają się układać w spójną całość.  Niemiecki reżyser potrafi też uderzyć w tony melodramatu, ale nie popada przy tym w emocjonalną tandetę. Zupełnie zadziwiające – jak na twórcę znanego z ksywy "Master of Disaster" – jest tutaj wykorzystanie kostiumów i dekoracji. Emmerich z rzadka wsadza rycerzy na koń i nie inscenizuje epickich bitew. Najważniejsze zdarzenia rozgrywają się u niego zazwyczaj w czterech ścianach z dwójką aktorów przed kamerą.

Ostatecznie w "Anonimusie" najważniejsze nie okazują się ani tajemnica rodem z Dana Browna, ani rozgrywka między wysoko postawionymi błękitnokrwistymi. Film Emmericha stanowi przede wszystkim zamyślenie nad losem artysty, który w służbie muz Apollina powinien być gotów  poświęcić majątek, szczęście osobiste i prawa autorskie.  W jednej ze scen żona De Vere'a słyszy: Szanowna pani, epoka, w której żyjemy, i ludzie, którzy w niej rządzą, będą pamiętani wyłącznie dzięki dziełom pani męża. Ilu znacie współczesnych artystów, których partnerki bądź partnerzy usłyszą podobne słowa?
1 10
Moja ocena:
9
Zastępca redaktora naczelnego Filmwebu. Stały współpracownik radiowej Czwórki. O kinie opowiada regularnie także w TVN, TVN24, Polsacie i Polsacie News. Autor oraz współgospodarz cyklu "Movie się",... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones