Recenzja filmu

Ona (2013)
Spike Jonze
Joaquin Phoenix
Scarlett Johansson

Zero-jedynkowa miłość

Pamiętacie obraz "Być jak John Malkovich", w którym główni bohaterowie odkrywają tunel prowadzący do... głowy tytułowego aktora? Kojarzycie "Adaptację" o zwichrowanym pisarzu i jego bracie granym
Pamiętacie obraz "Być jak John Malkovich", w którym główni bohaterowie odkrywają tunel prowadzący do... głowy tytułowego aktora? Kojarzycie "Adaptację" o zwichrowanym pisarzu i jego bracie granym przez Nicolasa Cage'a? Za tak pokręconymi projektami stać mógł jedynie twórca pokroju Spike'a Jonze'a, który nie boi się brać za bary z nietypowymi pomysłami, powleczonymi nutką szaleństwa. Tym razem reżyser postanowił nakręcić produkcję o niezwykłej miłości typowego geeka z nietypowym... systemem operacyjnym. Oparty na scenariuszu Jonze'a film okazał się jedną z największych niespodzianek ubiegłego, tj. 2013, roku, zostawiając w tyle inne tytuły robione typowo pod Oscary. Jak zatem wypada zero-jedynkowe uczucie ukazane na klatkach taśmy filmowej?

Theodore Twombly (Joaquin Phoenix) zarabia na życie pisaniem listów w imieniu zainteresowanych osób. Niezwykle wrażliwy mężczyzna pozostaje jednak samotny po nieudanym związku, nosząc w sercu żal i urazę. Pewnego dnia zdesperowany Theodore decyduje się na zakup systemu operacyjnego mającego pełnić rolę kompana. Jak się jednak okaże, dla uczuciowego Twombly'ego Samantha stanie się czymś więcej niż tylko towarzyszem niedoli...



"Ona" to niebanalny temat podany w równie niebanalny sposób. Stopniowy rozwój relacji pomiędzy aspołecznym Theodorem i komputerowym tworem jest niesamowicie wiarygodny, w dużej mierze dzięki świetnie nakreślonym postaciom. Twombly, niepoprawny romantyk zamknięty w swoim świecie, pragnie jedynie kochać i być kochanym - ot, sól życia. Wciąż będąc jedną nogą w poprzednim związku (niepodpisane papiery rozwodowe), mężczyzna próbuje na nowo ułożyć sobie życie uczuciowe poprzez bezowocne próby zapoznania przedstawicielek płci pięknej. Theodore co noc buszuje po internetowych czatach, nawiązując powierzchowne kontakty ze zdesperowanymi kobietami z nadzieją na spotkanie prawdziwej miłości, niczym w bajce. Nic zatem dziwnego, że tak łatwo zakochuje się w systemie operacyjnym o ponętnym głosie Scarlett Johansson. Komputerowy program ma bowiem własną, zamkniętą w cyfrowym kodzie duszę, pozwalającą Samanthcie żartować, droczyć się czy przeżywać uniesienia miłosne...

Jonze poprowadził fabułę w dość nieoczekiwanym kierunku, przy okazji wypełniając historię odrobiną humoru (vide: internetowy chat i motyw z kotem). Wydawałoby się, że na przeszkodzie parze zakochanych stanie problem natury fizycznej - brak bliskości. Jednak stosunki odbywane przez telefon, w których tembr głosu i sam przekaz pełnią rolę substytutu kontaktu cielesnego, znane są nie od dziś. W podobny sposób Theodore zaspokaja Samanthę, która pomimo braku ciała jest w stanie odczuwać przyjemność. Niemniej zgodnie ze znanym porzekadłem, "apetyt rośnie w miarę jedzenia", a spragniona nowych doznań "kobieta" powoli zacznie dążyć do fizycznego zbliżenia z ukochanym, w pełni tych słów znaczeniu. Zdradzę tylko, że rezultat będzie zaskakujący i lekko komiczny...



Co prawda "Ona" osadzona jest w bliższej bądź dalszej przyszłości, jednak problemy ludzkie w niej ukazane wydają się jak najbardziej współczesne. Kwestie dobijającej samotności i pragnienia bliskości drugiej osoby spędzają sen z powiek niejednej duszyczce, zaś rozwijająca się w zawrotnym tempie technologia już dziś zastępuje staromodne spotkania w "cztery oczy". Los Angeles nakreślone przez Jonze'a to niemalże nasz codzienny świat, tylko z paroma elektronicznymi nowinkami ukazanymi w subtelny sposób. Pomieszczenie biurowca, w którym pracuje Theodore, wypełnione jest jaskrawymi i ciepłymi barwami, niczym z katalogu firmy IKEA w zakładce "przytulne wnętrze artysty"; główny bohater nie bawi się w mozolne wklepywanie tekstu, wypowiadając zdania skrupulatnie przerabiane przez komputer na tekst; w końcu każdy z mieszkańców stosuje dotykowy interfejs w nowoczesnych urządzeniach. Nienachalna wizja przyszłości przejawia się również w takich smaczkach jak gra komputerowa, w którą nocami namiętnie gra protagonista. Polega ona bowiem na wykonywaniu ruchów przed holograficznym ekranem, odwzorowywanych następnie przez komputerowego bohatera. Niczym microsoftowy KINECT, aczkolwiek w znacznie bardziej intrygującej formie.



Joaquin Phoenix po raz kolejny przeszedł samego siebie. Zadziwiający jest fakt, że z niezwykłą wprawą potrafi wcielić się w przebiegłego i okrutnego Kommodusa ("Gladiator"), by potem odegrać legendarnego piosenkarza Johnny'ego Casha ("Spacer po linie") i równie wiarygodnie wypaść jako samotnik o złamanym sercu. Rozwichrzona fryzura, okulary ze szkłami niczym denka od butelki i pokaźny wąs idealnie budują obraz zaniedbanego nerda, który znajduje w końcu swoje szczęście. Jak jednak wiadomo, w życiu piękne są tylko chwile... Do pełnego obrazka zabrakło chyba jedynie uczynienia z Theodora zupełnego odrzutka, dla którego związek z OS-em byłby pierwszym w życiu, co zresztą bardziej uzasadniałoby siłę uczucia (wszak któż nie pamięta swej szczenięcej miłości?) Rola Samanthy zaś musiała pewnikiem być nie lada gratką dla samej Johansson, która do tej pory zwykła raczej grać ciałem. W filmie "Ona", seksowna aktorka zmuszona została jednak do odegrania emocji targających systemem komputerowym jedynie za pomocą głosu, w czym wypadła nad wyraz przekonująco.

"Ona" to film niezwykły. Produkcja Jonze'a bawi i wzrusza, zachwycając świetnie dobranymi kadrami, rozmaitymi nowinkami technicznymi niewinnie wplecionymi w fabułę oraz samym pomysłem. Związek pomiędzy samotnikiem-odszczepieńcem i bezduszną, zdawałoby się, maszyną jest jednak bardziej ludzki niż niejedna relacja między osobami z krwi i kości. Niestety, pewnych ograniczeń nie da się przeskoczyć, a pewnych różnic pogodzić... Piękna muzyka (główny motyw w realiach filmowych skomponowany został przez Samanthę) oraz słodko-gorzkie zakończenie podkreślają jedynie walory obrazu, który można określić mianem "romantycznego obyczaju na miarę XXI w.", choćby ze względu na problem uczucia rodzącego się między człowiekiem i sztucznym tworem, która to zagwozdka na dzień dzisiejszy brzmi niczym element produkcji science fiction, jednak za parę ładnych lat może stanowić faktyczny problem... Wzruszający film, potrafiący poruszyć nawet twardych jak skała widzów. Chapeau bas!

Ogółem: 8+/10

W telegraficznym skrócie: nietypowa historia o miłości samotnika do systemu komputerowego to kino nietuzinkowe; interesująca wizja (niezbyt odległej) przyszłości z ciekawie poprowadzoną fabułą składają się na niezwykły film; niewymuszony humor i wzruszające sceny do spółki z szarpiąca za serce muzyką idealnie grają na emocjach widza; dodatkowo Joaquin Phoenix po raz kolejny udowadnia, czemu bywa nazywany jednym z najbardziej utalentowanych aktorów swego pokolenia.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Ona" dostała 5 nominacji do Oscarów, z których jedna zamieniła się w Oscara za scenariusz. Rzeczywiście... czytaj więcej
Futurystyczna wizja świata według Spike'a Jonziego nie przedstawia się optymistycznie. Ludzie żyją w... czytaj więcej
W świecie niedalekiej przyszłości ludzie coraz bardziej polegają na otaczającej ich technologii. Znane... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones