Recenzja wyd. DVD filmu

Źródło nadziei (2014)
Russell Crowe
Russell Crowe
Olga Kurylenko

Droga do odkupienia

Klimat produkcji przypomina wypadkową elementów zaczerpniętych z "Pożegnania z Afryką", "Australii" i "Drogi do zapomnienia", przy czym film Russella Crowe'a jest zdecydowanie bardziej udany
Najwyraźniej proces przebranżawiania w przypadku gwiazd ekranu wciąż jest w modzie, bowiem i słynny odtwórca Maximusa z "Gladiatora" zdecydował się stanąć w końcu po obu stronach kamery. Russell Crowe nie tylko wziął na swe barki duży projekt filmowy, ale również i zagrał w nim pierwsze skrzypce. "Źródło nadziei" to, co prawda, obraz zrealizowany skromnymi środkami, traktujący jednak o ważnych sprawach ujętych w kontekście historycznym. Prawdopodobnie debiut Crowe'a nie powali nikogo na ziemię przesłaniem, formą czy jakością samego widowiska, któremu brakuje świeżości i końcowych szlifów. Tym niemniej jako przetarcie szlaków przed dalszymi reżyserskimi eksperymentami aktora, film wypada całkiem obiecująco.



Joshua Connor (Russell Crowe) to prosty farmer, który wraz z żoną i dziećmi wiedzie spokojny żywot na odludziu w Australii. Niestety, świat mężczyzn legnie w gruzach w momencie, gdy armia upomni się o potomnych Connora. W 1919 r., w cztery lata po zakończeniu bitwy o Gallipoli, matka wciąż nie potrafi pogodzić się ze stratą dzieci. Zrozpaczona kobieta z żalu popełnia samobójstwo, zostawiając Joshuę na pastwę losu. Osamotniony farmer postanawia spełnić obietnicę złożoną zmarłej małżonce, wedle której miał odnaleźć synów zaginionych na frontach I wojny światowej. By dotrzymać słowa, Connor wyrusza do Turcji, gdzie zapoznaje urodziwą Ayshę (Olga Kurylenko) i jej ukochanego synka. Kobieta również przed laty straciła partnera, jednak wciąż nie akceptuje myśli o prawdopodobnej śmierci męża. Joshua decyduje się na ryzykowną podróż w samo serce Gallipoli, by znaleźć synów... lub ich ciała. Tak długo jak istnieje wiara, istnieje również i nadzieja.



Klimat produkcji przypomina wypadkową elementów zaczerpniętych z "Pożegnania z Afryką", "Australii" i "Drogi do zapomnienia", przy czym film Russella Crowe'a jest zdecydowanie bardziej udany niż ostatni z wyżej wymienionych. W całkiem ciekawy sposób udało się twórcy zarysować barierę kulturową dzielącą prostolinijnego Australijczyka i mocno związanych z tradycją Turków. Connor przybywa do kraju bez znajomości języka i jakichkolwiek koneksji, niejako licząc na łut szczęścia w poszukiwaniach potomków. Niespodziewanie mężczyzna znajduje pomoc w osobie Ayshy, która jak nikt rozumie tragedię poczciwego Australijczyka. Co prawda nie trudno zgadnąć, iż wspomnianą dwójkę połączy coś więcej niż same okoliczności, niemniej kwitnąca między nimi relacja jest poprowadzona odpowiednio subtelnie.



Od strony czysto technicznej "Źródło nadziei" wypada porządnie, momentami zaskakując ujęciami niczym od starych, reżyserskich wyg. Rewelacyjnie wypadają wszelkie kadry, w których uchwycone zostało piękno świata przedstawionego. Podczas dialogów między postaciami, kamera nierzadko łapie niejako "przy okazji" imponujące sklepienia kopuł czy piękne pejzaże, dostarczając widzowi wizualnej uczty. Z tak świetnie przemyślaną kompozycją gryzą się różnorakie uproszczenia, wynikające pewnikiem również i z okrojonego budżetu. Podczas sekwencji starć w zabłoconych okopach, wprawne oko raz po raz dostrzeże nie najwyższych lotów CGI, które psuje odbiór historii. Wizualne półśrodki nigdy nie sprawdzają się dobrze w praniu, o czym niechcący przekonuje "Źródło nadziei".



Film Crowe'a ma więcej punktów stycznych z "Australią" czy "Drogą do zapomnienia" niż by się mogło wydawać. Poza niektórymi wątkami fabularnymi, wszystkie produkcje łączy także David Hirschfelder, doświadczony kompozytor. Muzyka spod jego ręki to tradycyjnie rzemieślnicza robota, która podkreśla dramat głównego bohatera desperacko poszukującego synów. Artysta postawił na sprawdzone motywy, oferując widzowi swoistą mieszankę elementów ze swych poprzednich utworów. Poprzez brak ryzykownych eksperymentów w sferze audio, Hirschfelder zagwarantował odbiorcy kolejną okazję na zanurzenie się w znanych i lubianych dźwiękach, które świetnie komponują się z obrazem.



Największą wadą "Źródła nadziei" jest stosunkowy brak polotu w, dramatycznej zdawałoby się, historii. Owszem, scenarzyści regularnie serwują widzowi wzruszające sceny, jednak efekt ich wysiłków jest mieszany. Najbardziej poruszają bodajże wątki wojenne, które dobitnie ukazują piekło konfliktów zbrojnych. Jak na mainstreamową produkcję, w scenach mających miejsce na polu bitwy sporo jest brutalności, tak wizualnej jak i przekazowej. Zmasakrowani żołnierze wypełniają okopy, ranni charczą w konwulsjach, zaś w całym tym bitewnym zgiełku znajdują się zagubieni synowie Connora, z których jeden zmuszony zostanie podjąć trudną moralnie decyzję. To właśnie dzięki zarysowaniu tła przeszłych zdarzeń, finalne "pojednanie" wzrusza w równym stopniu co i udział młodych chłopaków w brutalnej wojnie.



Wielkoekranowy debiut reżyserski Russella Crowe'a do klasyków kina obyczajowo-romantycznego raczej nie wejdzie, mimo wszystko warto zaznajomić się z recenzowaną produkcją. Dobrze dobrane kadry, ładne widoki i świetna muzyka podciągają nieco wtórną fabułę, która bazuje na sprawdzonych schematach. Kto wie, może z większym budżetem i bardziej dopracowaną historią Crowe pokazałby pełnię swych umiejętności nie tylko przed, ale również i za obiektywem?

Ogółem: 6/10

W telegraficznym skrócie: pierwsze koty za płoty; Crowe w podwójnej roli dał radę; "Źródło nadziei" oferuje parę wzruszających chwil, jednak całościowo jest nieco zbyt odtwórcze; nacechowane stylistycznie ujęcia prezentujące malownicze sklepienia i nastrojowa muzyka budują klimat produkcji; do dobrego poziomu zabrakło naprawdę niewiele.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Tam, skąd pochodzę, nie da się żyć bez nadziei – powiada farmer Joshua Connor. Gospodarstwo mężczyzny... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones