Recenzja filmu

12 rund (2009)
Renny Harlin
John Cena
Aidan Gillen

No disqualification match

Co spowodowało, że Renny Harlin zdecydował się reżyserować "12 rund"? Powodów mogło być wiele. Być może chciał zamknąć usta swym krytykom, którzy wyrośli po wpadkach, jakimi były "Wyścig" i
Co spowodowało, że Renny Harlin zdecydował się reżyserować "12 rund"? Powodów mogło być wiele. Być może chciał zamknąć usta swym krytykom, którzy wyrośli po wpadkach, jakimi były "Wyścig" i "Egzorcysta: Początek". A może po prostu poleciał na kasę? Albo chciał się zmierzyć z własnymi słabościami i pokazać samemu sobie, że wciąż ma wigor do kręcenia dobrych akcyjniaków? Niezależnie od motywacji zdecydował się pójść pod prąd. "12 rund" nie dość, że jest entym filmem z cyklu "sam przeciw wszystkiemu", to jeszcze sponsorowanym przez studio organizacji wrestlingowej WWE. Ta natomiast w roli głównej obsadziła swą gwiazdę – Johna Cenę.

Cena gra policjanta Danny’ego Fishera. Udaremnia on ucieczkę wyśmienitemu złodziejowi Milesowi Jacksonowi. Podczas akcji przypadkowo ginie dziewczyna przestępcy. Pewnego dnia Fisher odbiera telefon. Okazuje się, że Jackson wrócił z wymyślnym planem zemsty. Porwał dziewczynę Danny’ego i dodatkowo przygotował dla niego morderczą grę składającą się z 12 zadań. Fisher musi obowiązkowo wziąć w niej udział, jeśli chce jeszcze zobaczyć ukochaną…

Trzeba powiedzieć sobie jasno, że John Cena nie ma szans pójść śladami Dwayne'a "The Rocka" Johnsona. Jest po prostu drewnianym klocem. W kinie widzieliśmy już jednak różne kloce, więc sprecyzuję. Daleko mu do ekspresji Entów z "Dwóch Wież". Jest ludzkim odpowiednikiem kłody, którą widzieliśmy w roli rekina w "Szczękach 4". Nie posiada krzty charyzmy, a jego talent aktorski składa się z dwóch min. Pełnię swych umiejętności zdążył już pokazać na planie "The Marine". Aidan Gillen, grający szwarccharakter, wypadł co prawda lepiej (zresztą to żadna sztuka), jednak też był kilka lat świetlnych od stworzenia wybitnej kreacji. Na szczęście Harlin wiedział, z kim będzie pracował. Dzięki  temu wyszedł w miarę obronną ręką.

Jednym z rodzajów walk wrestlingowych jest No Disqualification match. Zawodnicy mogą w niej używać wszelkiego rodzaju broni, możliwe są także interwencje osób trzecich. Harlin, mając za gwiazdę zapaśnika, urządził taki pojedynek na ekranie. W praktyce objawia się to ciągłą akcją. Kij z sensem i logiką. Chodzi oto, by się działo, a Cena męczył się przed kamerą możliwie jak najmniej. Reżyser wrzucił go więc w wir jego codziennej roboty, a ten w podzięce był nawet znośny do oglądania.

W efekcie całość wypada jako skrzyżowanie drugiej (którą też wyreżyserował Harlin) i trzeciej "Szklanej pułapki" ze "Speedem". Warto też dodać, że akcję osadzono w Nowym Orleanie. Można odnieść wrażenie, że heroiczna walka Ceny jest swego rodzaju hołdem dla wszelkich służb zaangażowanych w odbudowę miasta po huraganie Katrina.

Harlin dowiódł, że zna się na kinie akcji. Zrobił coś z niczego. "12 rund" nie jest jednak niczym wybitnym. Ba, wręcz ledwo wybija się ponad przeciętność. Mimo to półtorej godziny w trakcie seansu mija szybko. Nawet Cena, pod dobrym nadzorem, zaprezentował się całkiem przyzwoicie. Szczerze życzę mu jeszcze paru produkcji na poziomie "12 rund". Później i tak czeka go taki sam los, jak w przypadku Stevena Seagala. Trafi na rynek kina domowego, a szersza publiczność filmowa o nim zapomni. Fanom WWE będzie jednak dostarczał rozrywki jeszcze przez długie lata.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Sukces "Uprowadzonej" pokazał, że amerykańscy widzowie wciąż łakną prostego kina sensacyjnego, w którym... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones