Recenzja filmu

Agent Kot (2018)
Christoph Lauenstein
Wolfgang Lauenstein

Sekretne życie zwierzaków domowych

"Agent kot" nie spełnia w stu procentach wymogów zarówno dzieci i rodziców, pchając się w stronę kolejnej dziwacznej hybrydy. Hasło "od lat pięciu do stu pięciu" znowu kuleje. Może i seans nie
Jakkolwiek usilne nie byłyby próby oczyszczenia rozumu przed odgórnymi uprzedzeniami, różnica klas między animacjami produkowanymi w amerykańskiej fabryce snów a ich europejskim kuzynostwem jest aż nadto widoczna. Częścią winy należy obciążyć zapewne nieporównywalnie niższy budżet, ale nic nie kłuje na tyle boleśnie jak brak twórczej inwencji i oryginalnych pomysłów, które mogłyby przełożyć się na widowisko o wyższych wartościach estetycznych i rozrywkowych. I choć nieudolne kalki produkcji zza oceanu wciąż powstają w ilościach większych niż byśmy tego potrzebowali, najnowszy film braterskiego duetu z Niemiec próbuje przekonać nas, że słowa takie jak "polot" i "dobra zabawa" wciąż niektórym w duszy grają. Jak można się jednak domyślić, w tej idyllicznej kompozycji bez fałszywych nut się nie obyło.


Kotka Roxi zdaje się być wręcz przesycona troską, od lat snuje bowiem beztroskie życie w domu nadopiekuńczej pielęgniarki. Zamknięta w swoich czterech ścianach, pasję odnajduje w sensacyjno-szpiegowskich serialach o przygodach tajnej agentki. Jako że każdy dialog zna już na pamięć, a ciągła stagnacja owocuje masą szalonych pomysłów, pójście w ślady swej telewizyjnej idolki przybiera rangę prawdziwego marzenia. Szansa spełnienia owych fantazji przychodzi dopiero, gdy do drzwi zapuka niewidziany od lat brat właścicielki, którego niecne zamiary przełożą się na serię niewyjaśnionych kradzieży. Wciągnięty w kryminalną intrygę futrzak niejako na własną rękę inicjuje śledztwo, a za sprawą niecodziennego splotu przypadków grono samozwańczych "detektywów" zasili ekipa wyrazistych postaci: niedawno wyzwolony z ucisku łańcucha pies Elvis, uciekający przed śmiercią kogut Ferdek oraz marząca o karierze w cyrku zebra (zebra?) Eustachy. Gonitwa rusza pełną parą, ale wbrew pozorom nie chodzi w niej wyłącznie o schwytanie przestępcy: stawką jest odkrycie na nowo własnych możliwości, a co za tym idzie – lepsze zrozumienie siebie.

O ile trudno zaprzeczyć, że konstrukcja świata przedstawionego, jak i cały ciąg przyczynowo-skutkowy naszkicowane zostały ledwie połowicznie, całość podtrzymuje przyzwoite tempo i odpowiednio urozmaicony zestaw fabularnych atrakcji. Nie wszystko zdaje się jednak iść zgodnie z planem: autorzy stoją momentami w niewygodnym rozkroku między chęcią dogodzenia zarówno dzieciakom, jak i rodzicom. Ci pierwsi raczej nie wyjdą z kina rozczarowani – czeka ich całkiem przyjemna komedia charakterów i mnóstwo bezpretensjonalnego slapsticku. Wątpliwym natomiast pozostaje, że nawał niesłużących historii odniesień do klasyków pokroju "Mission: Impossible" czy "Północ - północny zachód", za sprawą których twórcy co rusz nieudolnie kokietują dorosłych, okaże się dla młodszych czymś więcej niż białym znakiem zapytania. Niesmak mogą wywołać również powtarzające się kilkukrotnie aluzje o dwuznacznym wydźwięku – chociażby w scenie sporu o to, która kura ma zostać skazana na śmierć, pojawia się wątek niemożności zapłodnienia przez koguta, a jednym ze skradzionych przez złodzieja obrazów jest... portret dwóch kopulujących krów. Nie sposób też dziwić się tym, którzy śledząc ten ekstatyczny łańcuch skrzypiących gagów, będą zanosić się ziewem – kolejne punkty opowieści da się przewidzieć z dużym wyprzedzeniem, zaś sama forma pastiszu filmowych tropów to żadna nowość na polu kultury animacji. W ten oto sposób "Agent kot" nie spełnia w stu procentach wymogów jednej i drugiej grupy, pchając się w stronę kolejnej dziwacznej hybrydy. Hasło "od lat pięciu do stu pięciu" znowu kuleje.


Z czasem humor udaje się co prawda zrównoważyć na tyle, że seans przebiega gładko i w miarę bezboleśnie. Twórcy wciąż dają niestety pokaz swoistej desperacji, bombardując publikę standardowymi żartami z kategorii najprostszych i najbardziej fekalnych. Sprawy nie ratują polscy tłumacze, którzy dwoją się i troją by na siłę "dośmieszniać" oryginalne teksty, często podkręcając poziom dowcipów do skali asłuchalnego bełkotu oraz osadzając je w lokalnym kontekście bieżących wydarzeń (co sprawia, że za parę lat stracą pewnie na znaczeniu). Popisy grafików komputerowych raczej nie zostaną wizytówką niemieckiej animacji, ale daleko im od odstręczającej brzydoty obecnej w wielu "sąsiednich" filmach. Zwłaszcza, że humorystyczne projekty postaci oraz ich otoczenia spełniają swoją rolę należycie, a całości nie sposób odmówić dynamiki i swego rodzaju uroku. Zastanawiać może tylko nadmiar pastelowego filtru spowijającego kadr przez pełną długość trwania, niejednokrotnie działając niczym doskonały środek nasenny. Powodów do narzekań nie dostarcza na szczęście kwestia rodzimych aktorów dubbingowych, którzy wykonują swoją robotę z wyczuciem i szczerym zaangażowaniem – szczególnie Kacper Ruciński jako wyszczekany Elvis i Jolanta Fraszyńska wcielająca się w zapaloną do działania kotkę Roxi.


Sedno problemu tanich europejskich animacji tkwi w błędnym, acz niezmiennie utrzymującym się założeniu, że skoro docelowy odbiorca jest mały, niewiele mu do szczęścia potrzeba. "Agenta kota" wypada pochwalić choćby za próbę wyjścia poza ten nawias – fabuła jest złożona, ale nie skomplikowana, osadzona na stereotypach, ale nie skarykaturowana. Im jednak dalej w las, tym gwałtowniej sypią się kolejne elementy filmowej gramatyki, głupota się piętrzy, rodzice zasypiają, dzieci patrzą jakby z obowiązku, a w końcu wszystko i tak sprowadza się do tejże przebrzydłej mantry. Nawet jeśli seans nie okaże się czasem zupełnie straconym, jego szybkie zapomnienie jest bardziej niż pewne.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Muszę się do czegoś przyznać: gdy widzę na afiszu kolejną animację komputerową dla dzieci nakręconą poza... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones