Recenzja filmu

Amores perros (2000)
Alejandro González Iñárritu
Emilio Echevarría
Goya Toledo

Cena Miłości

„Miłość jest zdradliwa. Miłość jest udręką. Miłość jest grzechem. Miłość jest nadzieją. Miłość to ból. Miłość to śmierć”. Te słowa zdają się przenikać całą niezwykle przejmującą historię, którą
„Miłość jest zdradliwa. Miłość jest udręką. Miłość jest grzechem. Miłość jest nadzieją. Miłość to ból. Miłość to śmierć”. Te słowa zdają się przenikać całą niezwykle przejmującą historię, którą opowiada Alejandro Gonzàlez Innàritu w trzech zazębiających, przeplatających się nowelach. Losy głównych bohaterów, choć pozornie odległe i niepołączone, zespalają się w końcu ze sobą tworząc intensywną, pełną pasji opowieść o miłości, nienawiści, zazdrości, rozpaczy, niespełnionych marzeniach, stracie i ostatecznie śmierci. To film, który w jednej chwili elektryzuje i ogromnie wciąga, by następnie porazić i odrzucić brutalnością scen oraz totalnym i niekontrolowanym bolesnym realizmem, nie pozostawiając ani chwili wytchnienia. Kamera z początku pędzi w oszalałym tempie, by następnie gwałtownie zwolnić i w niemal statyczny sposób śledzić losy wszystkich bohaterów, którzy doświadczyli od życia ogromnego nieszczęścia oraz straty. Wprowadzenie motywu bezlitosnej walki psów w perfekcyjny sposób oddaje prawdziwą, okrutną naturę ludzi, którzy niczym starożytni Rzymianie wciąż domagają się „igrzysk i chleba”, przepełnieni nienawiścią i zazdrością pragną śmierci innych i nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Według mnie Inarritu zdaje się mówić że współczesny świat to „droga przez piekło”, które stworzył i tworzy na nowo człowiek w tym pozbawionym nadziei „czasie zabijania”. Równocześnie pokazuje szansę na ocalenie i może nawet odkupienie, które tkwi w nas samych, w odnalezieniu jakiś zatraconych uczuć i odwagi, by przyznać się do własnych błędów, czasem płacąc za to najwyższą cenę. "Amores Perros" to film o przeznaczeniu, bo nikt z nas nie jest „samotną wyspą”, lecz potrzebuje mimo wszystko innych, aby życie nabrało jakiegoś sensu. Mówi także o tym, że nic nie dzieje się przez przypadek, że wszystko jest w jakiś niewyobrażalny sposób ze sobą powiązane, a nasze losy krzyżują się i wzajemnie przeplatają, byśmy coś wynieśli i zrozumieli z tej jedynej i niepowtarzalnej lekcji życia, które mamy szansę przeżyć tylko raz. To także film o stracie, utracie miłości, złudzeń, zdrowia i drugiej osoby. To w końcu, a może przede wszystkim film o miłości, miłości we wszystkich jej przejawach, niejednokrotnie przynoszącej ból i cierpienie zamiast ukojenia i wyzwolenia, ale jednak mimo wszystko wartej odkrywania i przeżywania. Jednak to, co tak bardzo do mnie przemówiło w filmie Inàrritu, to przede wszystkim niewyobrażalna, wspaniała dbałość reżysera o szczegóły, drobne detale, takie jak zdjęcie plakatu, jakże ważnego symbolu wcześniejszego bezpowrotnego szczęścia i piękna dla jednej z bohaterek filmu, które pokazują prawdziwe emocje i uczucie bohaterów, takie jak żal, utratę złudzeń i nadziei. Ponieważ tak naprawdę, jak to zostało doskonale powiedziane na końcu filmu, „jesteśmy tym, co utraciliśmy”. Czy można się z tym stwierdzeniem nie zgodzić?
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Od pewnego czasu jestem fanem kina południowoamerykańskiego. Co decyduje o fenomenie filmu "Amores... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones