Recenzja filmu

Angel-A (2005)
Luc Besson
Jamel Debbouze
Rie Rasmussen

Upadły anioł

Sześć lat kazał nam czekać Luc Besson na swój nowy film. W międzyczasie co prawda nie próżnował, ale kolejne filmowe potworki, które przez ostatnią dekadę płodził za pomocą swojej firmy
Sześć lat kazał nam czekać Luc Besson na swój nowy film. W międzyczasie co prawda nie próżnował, ale kolejne filmowe potworki, które przez ostatnią dekadę płodził za pomocą swojej firmy produkcyjnej, trudno uznać nawet za zadowalające. Wydaje się więc, że to właśnie zmęczenie takim kinem pchnęło go do nakręcenia filmu artystycznego. Ale czy po blisko dekadzie babrania się w filmach akcji dla nastolatków, jest on w stanie stworzyć coś dla widza bardziej wymagającego? Odpowiedź na to pytanie poznajemy po około 20 minutach, gdy przechodzi nam już zauroczenie czarno-białą stylistyką obrazu i okazuje się, że nuda wiejąca z ekranu nie jest kwestią pierwszych minut, a całego filmu. Bardzo szybko okazuje się, że "Angel-A" to jedynie stwarzający pozory bubel, który nie ma nam nic do zaoferowania. Bohaterem filmu jest pechowiec Andre, który nie mogąc poradzić sobie ze spłatą pozaciąganych u lokalnych watażków pożyczek, postanawia skończyć ze sobą skacząc z mostu. Tam właśnie poznaje wyższą o głowę jasnowłosą Angelę, której paradoksalnie ratuje życie, gdy ta próbuje je sobie odebrać. W dowód wdzięczności Angela obiecuje spełniać jego zachcianki. To jednak tylko punkt wyjściowy, bo wkrótce okazuje się, że dziewczyna jest aniołem, który przybył na ziemię, by uporządkować życie Andre. Inspiracje Bessona są dość oczywiste - czarno-białą panoramę Niemiec z "Nieba nad Berlinem" Wendersa, chciał połączyć z magią "Amelia Earhart: Ostatni lot (1994)Amelii" Jeuneta. Wyszło jednak wyjątkowo nieudolnie - do tego stopnia, że jedyną rzeczą, dość usilnie starającą się uratować ten film, są piękne czarno-białe ujęcia Paryża. Jest to jednak niczemu nie służący trik mający odwrócić uwagę od mizerii całości, który i tak po pewnym czasie zaczyna nużyć. Najbardziej irytującym składnikiem "Angel-i" jest scenariusz i jego dialogi, wyjątkowo miałkie i pozbawione polotu, a z czasem wypełnione banałami. Sama historia również nie porywa - bohaterowie chodzą i gadają, zazwyczaj w nudne miejsca i na nudne tematy; Andre dostaje przyspieszoną lekcję życia, a przy okazji zakochuje się w swej protektorce. Brak tu jakiegokolwiek elementu zaskoczenia, a cała magia, którą - jak usiłuje nam wmówić reżyser - przepełniony jest ten film, sprowadza się do takich rozwiązań, jak okraszenie niektórych scen nastrojowymi utworami Anji Garbarek, w żaden sposób nie chcącymi komponować się z resztą. Gwoździem do trumny jest grająca rolę Angeli duńska modelka Rie Rasmussen - czyli jak się wydaje, wielka tęsknota Bessona za Millą Jovovich, bowiem obie panie łączy duży wzrost i mizerne umiejętności aktorskie. Europejskie modelki chyba nie służą Lucowi, bo Rasmussen tylko pogłębia kryzys, jaki zapoczątkowała Jovovich przy "Piątym elemencie" i "Joannie D'Arc". "Angel-A" tylko teoretycznie różni się od tego, co Luc Besson tworzył przez ostatnią dekadę jako scenarzysta i producent. Tamte filmy udawały dobre kino akcji, zaś ten udaje ambitne przedsięwzięcie. W rzeczywistości jest to jednak tak samo pozbawiony duszy i polotu odpadek, jak "Transporter" czy kolejne części "Taxi".
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Luc Besson jest jednym z tych reżyserów, którzy kręcą filmy dla ludzi. Jego produkcje nie niosą ważnych... czytaj więcej
"Angel-A" to bardzo sympatyczna historia, która zapada w pamięć dzięki swej prostocie (ale nie... czytaj więcej
Premiera filmu "Angel-A" - na tę chwilę czekało przez, bez mała, sześć lat wiele osób. Wielbiciele Luca... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones