Tradycyjnie, fabuła powalająca nie jest. Jednak wszystkie filmy tego duetu charakteryzuje jedna ważna rzecz: są znakomitymi komediami omyłek i próżno takich szukać w dzisiejszych czasach. Dialogi
Po niebywałym sukcesie poprzednich czterech filmów duetu Fred Astaire – Ginger Rogers studio zdecydowało się na wyprodukowanie kolejnego. Niestety, fabuła w poprzednich obrazach była prawie identyczna. Postanowiono coś z tym zrobić. We wcześniejszych dziełach Fred nagle poznawał Ginger, zakochiwał się w niej i próbował ją zdobyć, a wydarzenia rozgrywały się na "salonach". Tutaj nasi bohaterowie są starymi przyjaciółmi, on chce tylko odnowić dawną znajomość, a to ona się za nim ugania, akcja natomiast rozgrywa się w obskurnym klubie i na starej łajbie. Film nie spotkał się z entuzjastycznymi reakcjami, nie pomogło mu nawet dodanie ostatniego numeru, w którym nasi bohaterowie tańczą w galowych strojach. No cóż, ja nie podzielam zdania ówczesnej widowni, ale przejdźmy dalej.
Bake Baker (Fred AstaireGinger Rogers) i Bilge Smith (Randolph ScottHarriet Hilliard) są marynarzami. Właśnie wychodzą na przepustkę. Bake chce odnowić dawną znajomość. Razem z niedoszłą narzeczoną, Sherry Martin (Ginger RogersRandolph Scott), występował kiedyś na Broadwayu. Teraz dziewczyna śpiewa w obskurnym klubie, z którego, za sprawą Bakera, wkrótce zostaje zwolniona. Bake chce jej pomóc wrócić na Broadway. Tymczasem Bilge interesuje się młodszą siostrą Sherry, Connie (Harriet Hilliard). Gdy dziewczyna napomina o małżeństwie, Smith ewakuuje się na statek... Tradycyjnie, fabuła powalająca nie jest. Jednak wszystkie filmy tego duetu charakteryzuje jedna ważna rzecz: są znakomitymi komediami omyłek i próżno takich szukać w dzisiejszych czasach. Dialogi są zabawne, gagi śmieszą. Czego potrzeba więcej? Mark Sandrich dobrze spisuje się jako reżyser, dzieło jest lekkie i zabawne.
Ginger RogersRandolph Scott i Fred AstaireGinger Rogers wypadają w swoich rolach doskonale. On z lekkością i polotem gra trochę zarozumiałego marynarza ciągle żującego gumę, tak innego od tych wszystkich dżentelmenów, których grał, ale nie da się ukryć, że to ona jest w tym duecie lepszą aktorką. Ginger przekonująco wypada w roli sarkastycznej, upartej dziewczyny, która martwi się o swoją siostrę. I tu właściwie dobre aktorstwo się kończy. Randolph Scott jest nudny i bezbarwny, a Harriet Hilliard dzielnie dotrzymuje mu kroku. Moim zdaniem ich wątek jest zupełnie niepotrzebny i równie dobrze można by go wyciąć.