Recenzja filmu

Cherry model 2000 (1987)
Steve De Jarnatt
David Andrews
Jennifer Balgobin

Nakręcane ręce obejmują mnie

Kto wolałby androida, zamiast kobiety z krwi i kości? A żeby być precyzyjnym: nie tyle androida, co gynoida, czyli robota wzorowanego na samicy gatunku homo sapiens. No cóż, taki mężczyzna
Kto wolałby androida, zamiast kobiety z krwi i kości? A żeby być precyzyjnym: nie tyle androida, co gynoida, czyli robota wzorowanego na samicy gatunku homo sapiens. No cóż, taki mężczyzna musiałby być mizoginistycznym socjopatą,  mieć za sobą kilka związków tak toksycznych, jak ściek przemysłowy, być zdradzonym, wykorzystywanym, oskubanym finansowo, wielokrotnie upokorzonym, psychologicznie sterroryzowanym, wiecznie niedocenionym, zmaltretowanym... Uff, trochę się zapędziłem, dość już o mnie. Wróćmy do meritum - starałem się powiedzieć, że są takie chwile w życiu niemal każdego mężczyzny, w których myśl o posiadaniu idealnej seks-lalki może wydawać się całkiem atrakcyjna. A to sprawia, że do pewnego stopnia potrafię zrozumieć motywację głównego bohatera "Cherry 2000".

Mamy rok 2017 (To już za siedem lat! Jeszcze tylko siedem lat, zanim będę mógł sobie sprawić nakręcaną Pamelę Gidley! O radości!), świat, jak to w science - fiction bywa, uległ bliżej niesprecyzowanej degeneracji. Ludzie żyją w równie nieokreślonej megalopolii, wyrzutkowie usiłują jakoś związać koniec z końcem na otaczających ją pustkowiach, jałowych ziemiach, pustyni i tym podobnych nieużytkach. Jako widz nie wnikam w takie szczegóły, jak to, skąd wszyscy biorą prąd, wodę pitną i żywność - takie drobiazgi nie obchodziły scenarzystów, więc czemu ja miałbym na nie tracić czas? Ważne jest tylko to, że mamy przyszłość, ludzie jeżdżą dziwacznymi samochodami, stosunki interpersonalne i seksualne są obwarowane najróżniejszymi klauzulami prawnymi, zatem randki odbywają się w towarzystwie radcy prawnego, a robotyka poszła na tyle do przodu, że jeśli tylko człowieka stać, może sobie kupić seksbota.

Główny bohater jest szczęśliwym posiadaczem robota, model Cherry 2000 - dopóki przez nieuwagę jej nie psuje. Najwyraźniej gwarancja na ten egzemplarz wygasła, a naprawa nie wchodzi w grę, ze względu na rozmiar uszkodzeń. Na szczęście ocalał główny procesor Cherry, który to zawiera w sobie całą pamięć ulubienicy bohatera (dla własnego dobra nie wnikam w detale konstrukcyjne i biorę to za dobrą monetę). Tak więc Cherry potrzebuje nowego ciała - sęk w tym, że nie są one już produkowane. Bohater dowiaduje się, że na pustkowiach znajduje się stara fabryka androidów - tam bez pudła uda się znaleźć nowe ciało. Problemem jest dotarcie na miejsce, trzeba nająć przewodnika, gdyż postapokaliptyczne pustynie nie należą do miejsc przyjaznych dla turystów. Bohater wynajmuje rudowłosą, jeżdżącą zmodyfikowanym mustangiem, przewodniczkę. Razem muszą pokonać pustynię, dzikusów, gang niejakiego Lestera, ochronę fabryki, wzajemną niechęć, aby w końcu paść sobie w ramiona, dojść do wniosku, że krew i kości są lepsze od polimerów i serwomotorów, a na końcu odlecieć w kierunku zachodzącego słońca.

Najpierw wady: świat opracowany w przerwie obiadowej na kolanie; słabe efekty specjalne; tandetne i jarmarczne strzelaniny; kiepska muzyka; kilka dziur logicznych w fabule; bajery w mustangu rudowłosej przewodniczki zaprojektowane przez ośmiolatka; przewidywalne zakończenie, zresztą całość jest dość prymitywnym love story, z kilkoma śrubkami i nitami, zamocowanymi dla ozdoby. Najboleśniejsza dla mnie była kretyńska scena, w której mustang wisi na elektromagnetycznym dźwigu, a bohaterowie strzelają do anonimowych czarnych charakterów.

Jednak coś bardzo mi się spodobało, i to na tyle, że nie żałuję, że obejrzałem "Cherry 2000". Otóż podczas seansu czułem się, jakbym cofnął się w czasie i spotkał starych znajomych, zanim jeszcze stali się tymi znajomymi. Przez "Cherry 2000" przewinął się chyba cały pluton aktorów, których widywałem już w innych filmach, najczęściej - choć nie zawsze - w drugoplanowych rolach. Miło było zobaczyć Melanie Griffith i Laurence'a Fishburne'a, których zresztą przedstawiać specjalnie nie trzeba. Ponadto rozpoznałem Marshalla Bella, którego kojarzę między innymi z "Total Recall", Briona Jamesa (na przykład "Piąty element"), Z'Dara, którego znam z takich "klasyków" jak "Future war" i "Soultaker", a wreszcie twarz Pameli Gidley wydawała mi się niepokojąco znajoma - dopiero sprawdzając dane Filmwebu, przekonałem się, że musiałem ją widzieć w jakimś serialu.

Jak już wspomniałem - nie żałuję czasu poświęconego "Cherry 2000". Poza miłymi przeżyciami z powyższego akapitu, dobrze czasem obejrzeć sobie coś, co przypomina, że poszukiwanie plastikowego ideału na dłuższą metę nie ma sensu... Chociaż... Gdyby naprawdę za siedem lat dało się nabyć taką lalkę, pewnie byłbym jednym z pierwszych klientów, a potem napisałbym krytykę gynoida, wytykając wszystkie wady produktu, ale nie wybiegajmy aż tak daleko w przyszłość. Na razie skupię się na ostatnim problemie, jaki mam z omawianym filmem. Jednego jestem pewien: największą zaletą plastikowej lalki jest to, że gdy się zepsuje, można ją wymienić na lepszy model. Zatem sam pomysł na fabułę "Cherry 2000" jest dla mnie zbyt naciągany; ja z pewnością nigdy nie będę ryzykować życia na pustyni, aby naprawić mojego seksbota... No, chyba że moja lalka będzie wyglądać jak Allison Hayes - wtedy warto będzie się poświęcić.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones