Recenzja wyd. DVD filmu

Cztery muchy na szarym aksamicie (1971)
Dario Argento
Jean-Pierre Marielle
Bud Spencer

Solidne giallo

Dario Argento, zanim jeszcze nakręcił swoje największe przeboje, takie jak genialna "Głęboka czerwień" czy uznawane za jeden z najlepszych włoskich horrorów "Odgłosy" stworzył tak zwaną "Trylogię
Dario Argento, zanim jeszcze nakręcił swoje największe przeboje, takie jak genialna "Głęboka czerwień" czy uznawane za jeden z najlepszych włoskich horrorów "Odgłosy" stworzył tak zwaną "Trylogię zwierzęcą". Były to rasowe filmy giallo, utrzymane w podobnym klimacie i kształtujące styl reżysera. Pierwsza część "Ptak o kryształowym upierzeniu" jest świetnym kryminałem, w dodatku budowa fabularna bardzo przypomina "Głęboką czerwień", co czyni ten film niejako jej prekursorem. Druga "Kot o dziewięciu ogonach" utrzymana w bardziej klastycznym stylu to równie interesująca intryga ze świetną rolą nieżyjącego już niestety Karla Malden. Nic więc dziwnego, że oczekiwania widza wobec ostatniego członu trylogii są bardzo wygórowane. Czy "Cztery muchy na szarym aksamicie" im podołały? Postaram się odpowiedzieć niniejszą recenzją.

Wszystko zaczyna się dość niewinnie. Roberto, młody perkusista od  tygodnia jest śledzony przez tajemniczego mężczyznę w płaszczu. Kiedy po jednej z prób swojego zespołu, zauważa swojego prześladowcę postanawia wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi. Idzie za nim do starego i opustoszałego teatru. Mężczyzna w płaszczu niespodziewanie wyciąga z kieszeni nóż. Następuje szarpanina, podczas której Roberto dźga swego przeciwnika w brzuch, a ten pada martwy. Wtedy zapalają się światła, a tajemniczy osobnik w masce robi zdjęcia całej scenie. Przerażony Roberto przyłapany z nożem w ręce ucieka. Wkrótce jednak zaczyna otrzymywać listy z pogróżkami i zdjęcia które jasno wskazują że on jest mordercą. Nie może szukać pomocy u policji z wiadomych powodów, postanawia więc z grupą swoich ekscentrycznych przyjaciół dowiedzieć się kim jest szantażysta i czego od niego chce...

Intryga, trzeba przyznać, różni się znacznie od poprzednich dwóch filmów Argento, ale punkt wyjściowy jest ten sam - zwykły obywatel zostaje wplątany w dziwną sprawę i sam musi poradzić sobie z jej rozwiązaniem. Roberto niewiele zresztą czyni, by ją rozwikłać, polega raczej na innych. To właśnie postaci drugoplanowe są bardzo mocnym punktem filmu, przyprawiają one "Cztery muchy..." szczyptą humoru. Pomocnikami bohatera są bowiem potężny wędkarz Diomede, znany także jako "Bóg" (w tej roli niesamowity Bud Spencer), jego przyjaciel o ksywce "Profesor", który do każdej sytuacji ma jakiś cytat z Biblii, a także detektyw Gianni Arrosio, uroczy podrywacz o orientacji homoseksualnej, który szczyci się tym, iż nigdy w życiu nie rozwiązał żadnej sprawy. Dodać jeszcze należy, że listonosz krążący po okolicy też nie jest normalny. Ta ferajna na pewno zapewni widzowi wiele niekontrolowanych wybuchów śmiechu.

Od strony technicznej film jest niczego sobie. Dario Argento stosuje tu różnorodne tricki i ciekawe ujęcia. Operator kamery musiał się napracować, by uchwycić niektóre sceny, zrobić najazdy czy kręcić pod różnymi kontami. Spowolniony finał, w połączeniu z muzyką Ennio Morricone robi duże wrażenie. Podobnie jest z sceną ze snu bohatera, która ma w sobie coś z kina surrealistycznego i ciekawie wygląda, gdy w miarę rozwoju akcji  widzimy jej kolejne fragmenty. Nie można oczywiście zapomnieć o morderstwach - nie są może nakręcone z tak sadystyczną perfekcją i tak bolesne dla widza, jak np. w "Głębokiej czerwieni", ale mają swoje zalety. Czasem są pokazane z perspektywy zabójcy i jest w nich świetnie budowane napięcie, czuć obecność mordercy i strach ofiary.

Mimo że "Cztery muchy..." to sprawnie wykonana robota, trzeba przyznać - jest to dzieło ciut gorsze od poprzedników. Sprawiają to dwa istotne fakty. Michael Brandon jako Roberto zagrał średnio, jest zbyt zadumany i rzadko okazuje emocje. Gdy opowiada o tym, jak zabił człowieka, nic dziwnego, że inni bohaterowie patrzą na niego, jakby opowiedział, że wybiera się do fryzjera albo że idzie na zakupy. Za mało w jego grze uczuć, a jak już są, to przesadzone. Druga istotna sprawa to rozwiązanie intrygi. O ile w "Ptaku o kryształowym upierzeniu" bystrzejsi widzowie mogli wpaść na to, kto jest zabójcą, o tyle w "Czterech muchach" jest to prawie niemożliwe. Poznajemy za mało szczegółów, żeby rozwikłać zagadkę samodzielnie, a sam bohater wpada na odpowiedź w zasadzie przypadkiem. Szkoda, bo typowanie sprawcy jest wielką frajdą dla oglądającego.

Ostatecznie muszę przyznać "Cztery muchy na szarym aksamicie" to jednak dzieło warte obejrzenia, jak cała "Zwierzęca trylogia". Lata 70. są zresztą najlepszym okresem twórczym Dario Argento i każdy jego fan powinien sięgnąć po dokonania z tamtych czasów. Szkoda, że dziś z pod jego ręki wychodzą takie obrazy, jak tragiczna "Matka łez" czy słabiutkie Giallo, w którym intryga jest równie zawiła, co w "W11". Nadal jednak liczę, że kiedyś doczekamy się dzieł godnych mistrza.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones