Recenzja filmu

Defilada (1989)
Andrzej Fidyk

Mistrzowska demaskacja komunistycznej propagandy

Rok 1988 był wyjątkowy dla Półwyspu Koreańskiego - na południu odbywała się olimpiada, a na północy obchodzono 40-lecie państwowości. To oczywiście olimpiada była głównym wydarzeniem, jednak
Rok 1988 był wyjątkowy dla Półwyspu Koreańskiego - na południu odbywała się olimpiada, a na północy obchodzono 40-lecie państwowości. To oczywiście olimpiada była głównym wydarzeniem, jednak komuniści z północy postanowili nie być gorsi od swoich "imperialistycznych" braci z południa i zorganizowali imprezę, która swoim rozmachem i przepychem miała przyćmić igrzyska... I to właśnie defilada upamiętniająca 40 lecie powstania Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej jest tematem przewodnim filmu Andrzeja Fidyka. Andrzej Fidyk w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej", na pytanie "Czy jest pan obiektywnym dokumentalistą?" odpowiada: "Nie ma obiektywnego dokumentalisty. Film może być dobry tylko wtedy, gdy materia jest przetworzona przez pasje i emocje jego twórcy". Ma oczywiście całkowitą rację, jednak oprócz "pasji i emocji" każdemu twórcy filmów dokumentalnych przyświeca jakiś cel. Cel, który założył sobie reżyser  (ośmieszenie totalitarnej propagandy) jest podobny do założenia Michaela Moore'a - który za wszelką cenę próbował zdyskredytować w oczach społeczeństwa Geoorge'a Busha z tą różnicą, że Fidyk nie posuwa się do tandetnej, bezczelnej prowokacji i łopatologicznego wbijania widzom do głów swoich racji- co mamy obecne w filmach Moore'a. Konstrukcja filmu Fidyka jest bardzo prosta - w relacje z tytułowej "Defilady" są wplątane fragmenty reportaży dotyczących codziennego życia Koreańczyków. Całość ma kształt typowego filmu propagandowego na wzór dzieł Leni Riefenstahl. Jedynym szczegółem (ale kluczowym), odróżniającym "Defiladę" od nazistowskiej agitacji, jest komentarz lektora. Fidyk dopuścił się pewnej manipulacji - polskie lektor wcale nie tłumaczy słów swojego koreańskiego odpowiednika czy ludzi opowiadających o swoim kraju, a przytacza pozbawione szerszego kontekstu, fragmenty z koreańskich gazet i książek. Gdyby nie ten zabieg, film straciłby zupełnie swoją antytotalitarną wymowę, a my nie dowiedzielibyśmy się, że Kim Ir Sen podwiózł zmęczoną staruszkę i wielu innych ciekawych rzeczy, które dają jasno do zrozumienia, że wszystko, co widzimy, mamy traktować z odpowiednią rezerwą. Idąc dalej tym tropem - ktoś niezorientowany w sytuacji panującej w Korei Północnej mógł by faktycznie zachwycić się nad rozmachem defilady i dobrobytem tamtejszego społeczeństwa, a tak kilkoma komentarzami (np. o żonie Kim Ir Sena, która specjalnie wróciła z wycieczki do domu, żeby mężowi ugotować obiad) reżyser puszcza do nas oko i nakierowuje nas na prawidłowy odbiór swojego filmu. Ciekawym faktem jest czas premiery "Defilada" - maj 1989 roku, czyli okres, gdy w Polsce komunizm chylił się ku upadkowi. "Defilada" spełniała rolę demaskującą przekłamania socjalistycznej propagandy, czym doskonale wpisywała się w panujące wówczas w Polsce (a nawet w całej wschodniej Europie) nastroje.        Wyjątkowość "Defilady" polega na zaufaniu jakim reżyser obdarza inteligencję swoich widzów. Film nic wprost nie mówi, ale dzięki ironii doskonale rozumiemy fałsz i zakłamanie Koreańskiego reżimu. I właśnie dlatego jest zdecydowanie lepszy od bijącej na świecie rekordy popularności tandecie typu "Fahrenheit 9.11", gdzie każdy argument potwierdzający tezę reżysera jest nam wciskany na siłę do głowy.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones