Recenzja filmu

Django (2012)
Quentin Tarantino
Jamie Foxx
Christoph Waltz

Siodłaj konia, Quentin

Na początku tego filmu powinna zostać wyświetlona informacja w stylu "Nawet jeśli polubiłeś któregoś z bohaterów tej historii, nie przywiązuj się do niego". Django to farsa dość nieobliczalna,
Na początku tego filmu powinna zostać wyświetlona informacja w stylu "Nawet jeśli polubiłeś któregoś z bohaterów tej historii, nie przywiązuj się do niego". Django to farsa dość nieobliczalna, jak cały Tarantino. Bohaterów jest dużo i równie dużo jest trupów. Są wybuchy, strzelanie w kolana i między nogi, fruwające wnętrzności, dobrzy i źli faceci, czyli jak to u starego dobrego Quentina.

A wszystka zaczyna się w roku 1858, w pogrążonych w niewolnictwie Stanach Zjednoczonych. Dentysta z zamiłowania, a z powołania łowca głów - Dr King Schultz (nominowany za tę rolę Christoph Waltz), wykupuje z niewoli pewnego czarnoskórego mężczyznę imieniem Django (Jamie Foxx). Zawierają umowę, wedle której były niewolnik pomoże schwytać trzech poszukiwanych listem gończym braci, a w zamian dostanie wolność. Jak to w życiu i w "zabijaniu białych za pieniądze" (co stało się codziennością owej pary), współpraca się przedłużyła i rozszerzyła o uwolnienie żony Django z rąk handlarza niewolnikami (rzadko spotykany w roli złego charakteru Leonardo DiCaprio). Panowie wyruszają więc do Missisipi, aby odbić ukochaną.

Na fenomen filmów z kuźni Tarantino składają się trzy zasadnicze elementy: historia, postacie, dialogi. O ile rozwinięcie pomysłu fabularnego "czarny zabija białych" w takiej formie jaką otrzymujemy z ekranu, jest pewnym novum w kinie, o tyle dialogi są na równie dobrym poziomie jak np. w "Bękartach wojny". Są krótkie, ale cięte. Padają z ekranu niczym strzały z Colta. Tekst za tekst, oko za oko. Fani gatunku powinni być zadowoleni. Trzecią wisienką na torcie jest obsada. A wbrew temu, co mówi tytuł filmu, obraz ma trzech głównych bohaterów, na których powinno się zwrócić uwagę.

Pierwszym z nich jest oczywiście Dr King Schultz (Christoph Waltz), który to kradnie początkową część filmu. Jako dystyngowany, pewny siebie i kreatywny Niemiec wyśmiewa wszystko, do czego przyzwyczaiły nas filmy o Dzikim Zachodzie. Waltz dobrze czuje się w tej roli i uhonorowanie go drugi raz Oscarem za rolę "szprechającego" zabijaki nie będzie zaskoczeniem, a raczej zasłużonym tytułem. Kolejnym bohaterem, rządzącym częścią środkową filmu jest tytułowy Django (D jest nieme, co zostaje podkreślone w jednej ze scen). Jamie Foxx nie wychodzi poza to, co zostało mu przygotowane w scenariuszu. Na tle innych postaci, nawet epizodycznych, Django wypada dość blado i jednowymiarowo. To on jest tym dobrym "czarnym facetem", który robi porządek z innymi – czarnymi, białymi, mężczyznami i kobietami. Pozostała część filmu należy do Samuela L. Jacksona. To już czwarte spotkanie tego aktora z Quentinem Tarantino (wcześniej "Kill Bill 2", "Jackie Brown", "Pulp Fiction"). Patrząc wstecz, w momencie gdy Jackson zaczynał przyjmować role bez głębszego zastanowienia i jego kinowe morale spadały, zawsze pojawiał się dobry wujek Tarantino, który powierzał mu rolę godną najlepszych. I tym razem nie było inaczej. W pierwszej chwili nie jest do rozpoznania - mocno postarzany, gra Stephena, czarnego (!) lokaja handlarza niewolników, a zarazem jego doradcę. Widz rozpozna go dopiero po charakterystycznym głosie i diabelskim śmiechu. Wprowadzenie Stephena do tego teatru strzelb jest niczym powiew świeżości i budzi z pewnego skostnienia po środkowej, najmniej zabawnej i prześmiewczej, części filmu. Postać ta jest na tyle nieobliczalna, że w scenach zbiorowych i tak śledzimy wzrokiem jego twarz, wypowiadane na szybko zdania i rękę, z której paść może strzał.

Oprócz wymienionych postaci przez ekran przewija się jeszcze wiele innych osób, na które warto zwrócić uwagę (bądź zignorować, jak kobietę w czerwonej chuście). Również dla siebie Tarantino znalazł rólkę, która de facto kończy się tak samo jak w większości innych filmów tego reżysera.

Podsumowując, film warto obejrzeć chociażby z prozaicznego powodu – pośmiania się. Scen komediowych samych w sobie jest sporo, warto więc bacznie obserwować ekran i sięgać wzrokiem dalej niż na pierwszy plan. Komu jednak nie podpasuje poziom humoru, być może z zainteresowaniem obejrzy jedną z najbardziej krwawych strzelanin w kinie Tarantino (połączenie "Wściekłych psów" z którąś z kolejnych części "Piły"), odbywającej się przy mobilizujących dźwiękach amerykańskiego rapu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Był żydowski oddział masakrujący nazistów, przyszła pora na afroamerykańską odyseję na Dzikim Zachodzie.... czytaj więcej
"Django" to długo wyczekiwany film Quentina Tarantino, jednego z najbardziej pomysłowych i... czytaj więcej
Quentin Tarantino niemal w każdym swoim filmie hołduje spaghetti westernom, a w szczególności filmom... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones