Recenzja filmu

Fantastyczne zwierzęta: Zbrodnie Grindelwalda (2018)
David Yates
Agnieszka Matysiak
Eddie Redmayne
Katherine Waterston

Umierająca magia

Nie można zaliczyć "Zbrodni Grindelwalda" do tytułów udanych ani nawet interesujących. Nasuwa się pytanie, czy głównym celem kolejnych części również będzie jedynie odwlekanie w czasie
Ponad 20 lat temu J.K. Rowling dała światu opowieść o chłopcu z komórki pod schodami, po długich walkach z niechętnymi wydawcami publikując "Harry’ego Pottera i Kamień Filozoficzny". Zapewne nawet w najśmielszych marzeniach nie spodziewała się, że stworzy popkulturowy fenomen, który będzie mógł stanąć do walki o popularność z niejedną dobrze ugruntowaną marką pokroju Gwiezdnych Wojen czy Władcy Pierścieni. Nie mogła też podejrzewać, że ekranizacje powieści o losach młodego czarodzieja wyciągną z kieszeni widzów prawie 8 miliardów dolarów zysku za bilety kinowe na całym świecie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, trudno nie odnieść wrażenia, że Brytyjce dopisywały nie tylko niebywałe umiejętności w kreowaniu magicznego świata, ale również, a może przede wszystkim, szczęście. Szczęście, które najwyraźniej zaczyna powoli się kończyć, podobnie jak dalsze pomysły. "Zbrodnie Grindelwalda", stworzone przy ścisłej współpracy z pisarką (a w tym przypadku również scenarzystką), są tego niestety najlepszym przykładem. 


Nikogo nie dziwi fakt, że seria "Fantastycznych zwierząt" zaczęła w ogóle powstawać. Nie zarzyna się kury znoszącej złote jaja, a zwłaszcza w Hollywood. Wkład Rowling, posiadającej już wprost gigantyczny majątek, każe jednak przypuszczać, że nie chodziło tu tylko o sam zysk, wyciśnięcie ostatniej kropli z tego uniwersum. Wyraźnie zależy jej, by dostarczyć fanom kolejnych wyczekiwanych przez nich opowieści, by rozwinąć wydarzenia, które w książkach i poprzednich filmach zostały zaledwie wspomniane, a wzbudziły tak wielkie zainteresowanie wśród odbiorców. Sam jednak pomysł, by rozciągnąć wątek Gellerta Grindelwalda i jego historycznego konfliktu z Albusem Dumbledorem aż na pięć filmów, wydawał się karkołomny już od samego początku. Teraz okazuje się, że słusznie. 

"Zbrodnie Grindelwalda" próbują kontynuować opowieść obserwowaną z perspektywy Newta Scamandera (Eddie Redmayne). Próbują, bo ewidentnie im to nie wychodzi. Reżyser David Yates dostał do ręki scenariusz pusty, nietrzymający się żadnej głównej osi fabularnej, sztucznie wydłużony do ponad dwóch godzin czasu trwania filmu. Cała historia prowadzi nas kompletnie donikąd, nie dążąc do jakiegokolwiek określonego celu, miotając naszymi bohaterami po ekranie, doprowadzając do kompletnego chaosu i dezorientacji, dodatkowo wzmaganej przez paskudny montaż. To istny festiwal zbiegów okoliczności, irracjonalnych zachowań postaci i braku pomysłów na ukazanie jakiejkolwiek treści. Niemal do samego finału Rowling rzuca w widza jedynie kolejnymi ciekawostkami ze świata czarodziejów, pokazując nowe miejsca, nowe zaklęcia i nowe edycje zagranicznych Ministerstw Magii. Bardzo sprawnie idzie jej również granie na nostalgii. Nie mowa tu tylko o ponownej wizycie w murach Hogwartu. Autorka niejednokrotnie puszcza oko do uważnych fanów, którzy z pewnością wyłapią tu mnóstwo niespodzianek przygotowanych specjalnie dla nich. O uszy obiją się nazwiska znane tylko czytelnikom książek, w tle pojawią się znajome artefakty, a przez ekran przewiną się młodsze wersje znanych nam niegdyś postaci. Zaklęcia i czary nadal wyglądają pięknie, rozbudzają wyobraźnię, ale powoli zaczynają raczej przypominać tanie sztuczki cyrkowe, mające jedynie odwrócić naszą uwagę od faktu, że twórcy tak naprawdę nie chcą tu o niczym opowiadać. Pomiędzy głównymi bohaterami nie dochodzi do żadnych zmian relacji, niejednokrotnie powtarzają niemal słowo w słowo swoje wypowiedzi z części poprzedniej, prowadzą te same dyskusje, kłócąc się na te same tematy. Momentami nawet ujęcia okazują się być niemal skopiowane z części poprzedniej, co widać najlepiej w scenach, w których Newt ponownie, już po raz nie wiadomo który, musi schwytać do swojej walizki kolejną groźną bestię na ulicy, tym razem nie nowojorskiej a paryskiej.


A w tym wszystkim zabrakło nawet miejsca na pełne zaprezentowanie nam nowych postaci, które okazały się mniej ważne niż kolejne nietrafione dowcipy ekranowe, którym poświęcono więcej czasu. Wyczekiwany przez wszystkich Jude Law jako młody Albus Dumbledore, Nicolas Flamel czy też Nagini otrzymują tu tak mało czasu ekranowego, że mogłoby ich praktycznie nie być, bez większego wpływu na morderczo wolny rozwój wydarzeń. To, że mają zostać lepiej zaprezentowani w kolejnych częściach, nie jest w tym przypadku żadnym usprawiedliwieniem, a wręcz obelgą ze strony twórców, którzy perfidnie pokazują, że zależy im na możliwie jak największym rozciągnięciu tej historii na jak więcej tytułów. 

I tak to się wszystko nieubłaganie dłuży, aż do wybuchowego finału, w którym Rowling wreszcie przechodzi do sedna sprawy i próbuje nadrobić brak treści w fabule w ciągu zaledwie kwadransa. Ostatnie minuty filmu to seria następujących po sobie zwrotów akcji, zarówno takich, które wywołają w widzach pozytywny szok, jak i tych, po których widownia zacznie pukać się w głowę z zażenowania. Obu kategorii jest mniej więcej tyle samo i obie mają przyciągnąć widownię na seanse następnych części. Dawno w kinie nie było takiego błagania o atencję dla kolejnych sequeli. Dawno nie było też kluczowego plot twistu, który tak bardzo podzieliłby fanów... 

Całość można by skreślić i całkowicie spisać na straty, gdyby nie jeden kluczowy element, który okazuje się być jedynym powodem, dla którego warto utrzymać się w fotelu kinowym przez te 133 minuty. Grindelwald. Johnny Depp już dawno został przez wielu skreślony, jako aktor nieustannie odgrywający rolę pijackiego pirata Jacka Sparrowa, w zależności od filmu ubranego po prostu w inny kostium i z nowym pseudonimem w scenariuszu. Depp to jednak Depp i najwyraźniej uznał, że stać go jeszcze na wykrzesanie z siebie resztek aktorskiego warsztatu, więc tchnął życie w intrygujący i niebywale interesujący czarny charakter. Gellert w jego wykonaniu to antagonista elegancki, elokwentny, opanowany w o wiele większym stopniu niż zezwierzęcony i agresywny Lord Voldemort. Ktoś, kto zdobywa zwolenników słowem, nie czynem. Jego powolny i hipnotyzujący głos ratuje niejedną scenę. Szkoda tylko, że scenariusz tak usilnie stara się ją zazwyczaj zepsuć. 


Nie można więc zaliczyć "Zbrodni Grindelwalda" do tytułów udanych ani nawet interesujących. Nasuwa się pytanie, czy głównym celem kolejnych części również będzie jedynie odwlekanie w czasie nieubłaganie zbliżającego się pojedynku między tytułowym antagonistą a Dumbledorem, czy też raczej spróbują one zaprezentować nam jakąkolwiek wartościową i konsekwentną historię. Na szczęście, dzięki swej oryginalności uniwersum stworzone przez Rowling odporne jest na tego rodzaju rozczarowania. I właśnie na tym polega jego magia. Przetrwa wszystko, by po pewnym czasie wrócić w lepszym stylu. I miejmy nadzieję, że nastąpi to prędzej niż później.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dwa lata po premierze pierwszej części "Fantastycznych zwierząt", która zebrała wiele sprzecznych... czytaj więcej
"Fantastyczne zwierzęta" od samego początku były dziwnym tworem. Ani to prequel, ani sequel do znanej i... czytaj więcej
Świat Harry'ego Pottera to prawdziwa magia. Czegokolwiek by nie dotknąć magiczną różdżką, a zmienia się w... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones