Recenzja filmu

Gdy rodzi się zło (2023)
Demián Rugna
Ezequiel Rodríguez
Demián Salomón

Człowiek, który gapił się na kozy

"Gdy rodzi się zło", wbrew obiegowej opinii, nie jest "horrorem wymykającym się gatunkowym klasyfikacjom". To horror spirytualistyczny. O demonicznym opętaniu. Z tym, że taki, jakiego wcześniej
Człowiek, który gapił się na kozy
Z daleka widok jest piękny: zachód słońca, świergot ptaków, kobieta patrzy na kurę, mężczyzna – na kozę. Nieopodal jabłoń i facet ze strzelbą, pewnie przepędza wilki z obejścia, no bo cóż innego? 

Z bliska już gorzej: pod jabłonią rozszarpany nieszczęśnik, z flakami na wierzchu, a w stadzie białych kózek jedna czarna – spogląda, jakby chciała pożreć duszę. W chatce niedaleko jakieś dwieście kilo opętanej żywej masy; tryskający ropą, moczem i fekaliami worek na mięso, który chyba kiedyś był człowiekiem. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jakie filmy kręciłby Lisandro Alonso, gdyby pomylił drogę i zamiast na wystawę postimpresjonistów trafił do gabinetu osobliwości, wreszcie znamy odpowiedź: jeszcze lepsze.  


Miejmy z głowy formalności. Po pierwsze: Argentyńczyk Demián Rugna jest równie ciekawym reżyserem, co jego rodak (a kto nie wierzy, niech sprawdzi jego fantastyczne "Nocne istoty" o inwazji mrocznych sił na Buenos Aires). Po drugie: "Gdy rodzi się zło", wbrew obiegowej opinii, nie jest "horrorem wymykającym się gatunkowym klasyfikacjom". To horror spirytualistyczny. O demonicznym opętaniu. Z tym, że taki, jakiego wcześniej nie widzieliście. 

Podgatunek: opętanie wirusowe. Droga infekcji: Bóg jeden raczy wiedzieć. Wyjątkowość filmu nie ma swoich źródeł w samej konwencji. Polega raczej na niespotykanym rysunku świata. Dla zamieszkujących argentyńską prowincję bohaterów konflikt z piekielnymi mocami to bowiem typowy wtorek. Fantastycznie metaforyzuje ich sytuację festiwalowy plakat filmu. Oto dwaj bracia w towarzystwie lokalnej fauny spokojnie obserwują, jak gigantyczna dłoń spada z nieba i ostrym jak brzytwa pazurem rozcina spękaną ziemię. 

Pedro (Ezequiel Rodríguez) i Jaime (Demián Salomón) zmagają się z tą ponurą codziennością na tyle długo, by znać wszelkie protokoły bezpieczeństwa. Zwierzęcych i ludzkich "pionków" demona nie można likwidować bronią palną. Elektryczność z kolei działa na niego jak lep na muchę. Tradycyjnie również lepiej nie wypowiadać jego imienia. I tak dalej, w ten deseń… Scenarzysta szykuje jednak dla nich przykrą niespodziankę – jedna zła decyzja owocuje kolejną, wśród mieszkańców wsi zaczyna szerzyć się panika, zaś karuzela przemocy powolutku zaczyna się rozkręcać. Tego, co dzieje się później, nie zdradzę. Lecz dość powiedzieć, że horrorowy biwak dla dzieci, zwierząt, seniorów oraz przedstawicieli mniejszości się skończył – nikogo nie obowiązuje tu taryfa ulgowa. 


Frajda, którą reżyser czerpie z powolnego podgrzewania tej atmosfery, równa jest jedynie precyzji, z jaką rozgryza specyfikę lokalnej społeczności. To świat bez Boga i bez religii, jedyną realną władzę mają tutaj politycy. Z kolei problemy, z którymi mierzą się bohaterowie, są zarówno natury metafizycznej, jak i biurokratycznej. Inspiracją dla filmu było zresztą życie, a konkretniej – głośny w argentyńskich mediach temat wieloletnich oprysków upraw szkodliwymi pestycydami. Rugna jest zbyt inteligentnym twórcą, by rozciągać wyraźną paralelę pomiędzy ekologiczną katastrofą a demoniczną inwazją. Publicystyczną podszewkę jego filmu widać jednak jak na dłoni – zwłaszcza w licznych scenach tarć pomiędzy miejscowymi decydentami a zdesperowanym rodzeństwem.  


Metoda budowania napięcia jest tu o tyle ciekawa, że w teorii opiera się na niemal etnograficznej narracji. Prowincja sprawia wrażenie odciętej od świata, a wszelkie kontakty z mocami nieczystymi mają coś ze świeckich rytuałów – zawodem zaufania publicznego jest dla przykładu "czyściciel", zajmujący się utylizacją opętanych. W praktyce jednak jest to fabularna zmyłka – z czasem Rugna uniwersalizuje tę historię, rozszerza pole walki, włącza w obręb akcji kolejne postaci. Idzie to zresztą w parze z formalnym zwrotem o przeciwnym wektorze – im dalej w las, tym więcej zamkniętych pomieszczeń i klaustrofobicznych miniatur grozy. "Gdy rodzi się zło" jest filmem kameralnym w fabularnych założeniach i zaskakująco rozległym w skali intelektualnych poszukiwań. Rugna stawia w centrum opowieści rodzinę oraz jej moralne obowiązki, lecz grawitacja powoli ściąga go w stronę refleksji na temat samotności. Człowiek – czy może precyzyjniej: bohater horroru o siłach nieczystych – który nie może polegać na Bogu, zdany jest wyłącznie na siebie; na swoją zaradność, spryt, hart ducha, siłę woli. W starciu ze złem – tym z zaświatów i tym z własnej głowy – nie jest całkowicie bezsilny. O ile tylko stać go na altruizm, empatię i gotowość do poświęcenia. No i na zimną krew – Rugna bywa sarkastyczny i ma naprawdę srogie poczucie humoru, więc ten ostatni przymiot odgrywa w jego filmie kluczową rolę. 

Czasem bywa i tak – "Gdy rodzi się zło" to chyba ten casus – że dosłownie jedna, dwie sceny mogą usprawiedliwić powstanie filmu i unieważnić cały interpretacyjny "szum". Dość powiedzieć, że na ekranie jest ich kilka. Żadna tam tanizna i marne "stukostrachy", tylko nihilistyczne jak należy i nakręcone bez skrupułów sceny wagi najcięższej. Te z filmu Rugny wsącza się pod wasze powieki i zostaną tam na dłużej. Być może nawet na całe życie.
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones