Recenzja filmu

Godzilla (2014)
Gareth Edwards
Aaron Taylor-Johnson
CJ Adams

Zróbmy sobie Godzillę

Prawdopodobnie jestem jedną z całych pięciu osób w Polsce, którym podobała się "Godzilla" spod dłuta pana Emmericha (przesadzam). Produkcja z 1998 r. ukazywała japońskie monstrum ztypową dla
Prawdopodobnie jestem jedną z całych pięciu osób w Polsce, którym podobała się "Godzilla" spod dłuta pana Emmericha (przesadzam). Produkcja z 1998 r. ukazywała japońskie monstrum ztypową dla wspomnianego reżysera manierą, w związku z czym powodujące szczękopad scenyrozróby dokonywanej przez gada w samym sercu Nowego Jorku przeplatane były komicznymiwstawkami w stylu Jeana Reno naśladującego... Elvisa. Francuz silący się na amerykańskiakcent - takie rzeczy tylko u Niemca ze słabością do kina katastroficznego. Niemniej,pomimo klimatu na modłę "Parku Jurajskiego" w metropolii, zmiany wobec japońskiego pierwowzoru dokonane przez Emmericha nie wyszły jego produkcji na złe. Pomimo tego, ortodoksyjni fani chóralnie zmieszali opisywany film z błotem za innowacje, zakrawające w ich opinii na bluźnierstwo. Takie osoby jak niżej podpisany, patrzące bez nostalgicznego filtra na masowo niegdyś produkowane odsłony starć Godzilli z kolejnymi, coraz bardziej "odjechanymi" tworami, nie mają jednak prawdopodobnie za złe wprowadzenia nieco świeżości w skostniały świat "Gojiry". Jedno wiem na pewno: o ile do dzieła pana Emmericha być może kiedyś jeszcze wrócę, tak od japońskiego tasiemca raczej będę trzymał się z daleka (nie moje klimaty). A po co w ogóle to wszystko piszę? Ponieważ, jak co pojętniejsi zdążyli się zapewne zorientować, do kindziarsko wkroczyła nowa Godzilla, tym razem w wydaniu amerykańsko-angielskim. Co zatem zaserwował nam hollywoodzki świeżak Gareth Edwards (reżyser), Brytyjczyk pozbawiony pokaźnego bagażu doświadczeń, niemniej z godnym pochwały zapałem?




W roku 1999 grupka naukowców, Ishiro Serizawa (Ken Watanabe) i Vivienne Graham (Sally Hawkins) zostaje wezwana na Filipiny celem zbadania szczątków gigantycznego stworzenia.Niedługo po przybyciu na miejsce uczonych, w elektrowni atomowej znajdującej się w pobliżuTokio dochodzi do awarii. Pech chce, iż na miejscu znajdują się Joe (Bryan Cranston) iSandra Brody (Juliette Binoche), którzy zmuszeni są walczyć o życie. Niestety, pomimo akcji ewakuacyjnej dochodzi do tragedii... Wiele lat po dramatycznym zajściu, syn wspomnianejpary, Ford (Aaron Taylor-Johnson) ma już własną rodzinę. Po długiej służbie wojskowej wcharakterze eksperta od materiałów wybuchowych, zmęczony mężczyzna wraca do stęsknionej żonyElle (Elizabeth Olsen) i synka. Jak na złość, świeżo po powrocie Ford otrzymuje telefon oaresztowaniu swego ojca w Japonii. Gdy wojak trafia na miejsce postanawia, po krótkiejdyspucie z Joe, pomóc mu w dociekaniu prawdy o wydarzeniach z pechowej elektrowniatomowej. Gdy jednak trafiają na miejsce, okazuje się, iż japońscy naukowcy od dłuższegoczasu mają pod swoimi skrzydłami jajo z potworem zamkniętym wewnątrz. Tragedia rozpoczynasię w momencie, gdy gigantyczna maszkara postanawia wyjść na światło dzienne, niszczącwszystko, co napotyka na drodze. Żeby tego było mało, niedługo po całym zajściu doolbrzymiej kreatury dołącza jej pobratymca znajdujący się na terenie Stanów Zjednoczonych.Ludzkość staje zatem przed groźbą użycia bomby atomowej o niespotykanej dotąd sile celem zwalczenia zagrożenia. Jednak, ku zaskoczeniu wszystkich, w naszej obronie staje kolejny gad o przerażających rozmiarach i budzącej respekt sile...

Gareth Edwards postanowił odciąć się od wizji Emmericha grubą krechą. "Godzilla" od
Brytyjczyka utrzymana została w poważnym tonie, co przejawia się już na samym początku
seansu. Klimatyczne wprowadzenie ukazujące użycie bomby atomowej do zabicia stworach już we wczesnych latach 50. zobrazowane zostało niczym na archiwalnych materiałach, tj. w czerni ibieli, z wszelkimi niedoskonałościami obrazu. W dodatku napisy początkowe wystylizowanezostały na ocenzurowaną korespondencję, w której grube linie wykreślają co drugą linijkę.Efektowny smaczek budujący atmosferę.




Również dramat rodziny Brody przestawiony w początkowych sekwencjach stanowi mocne uderzenie, bez nadmiernej ckliwości. Niestety, o ile wprowadzenie jest godne pochwały, takpo przejściu do wydarzeń mających miejsce 15 lat później tempo akcji siada na pupci i,bynajmniej, nieprędko ma zamiar wstać. Przez bitą godzinę seansu dzieje się naprawdę niewiele;dopiero nieoczekiwane wyklucie się gargantuicznego potwora ożywia i podgrzewa niecoatmosferę. Niektórzy mogą zrzucić wspomniane zwolnienia na karb budowania klimatu, jajednak traktuję to jako nieudolność scenarzysty psującą odbiór filmu. Jak kto woli...



Gdy jednak dochodzi w końcu do pożogi sianej przez monstrum o wysokości wielopiętrowegobudynku, robi się bardzo "młodzieżowo". Jakby potężne gabaryty były niewystarczające,potwór obdarzony został bronią w postaci... impulsu elektromagnetycznego wyłączającego urządzenia operujące w pobliżu stwora. Dzięki temu zabiegowi, potężny przeciwnikdysponujący zwierzęcą siłą idealnie wkomponowuje się w stylistykę nowoczesnych działańwojennych, w których to naszpikowane elektroniką maszyny to podstawa, zaś Pentagonpozbawiony dobrodziejstwa technologii jest ślepy jak kret i groźny niczym komar.

Gdy do kreatury numer jeden dołącza drugi potwór, ludzkość może liczyć jedynie na pomoc... Godzilli. Zapewniam, iż starcie japońskiego monstrum z dwiema maszkarami pewnikiem wbije wfotel niejednego widza. Efekty specjalne zastosowane w filmie się pierwszej próby, niczymsztaby złota zachomikowane w sławetnym Forcie Knox. Wykonanie tytułowego gada to kapitalnarobota; w dodatku nie poskąpiono zmian w designie przerośniętego jaszczura, w wyniku czegoGodzilla wygląda jeszcze masywnej i groźniej niż dotychczas. Nieco mniej okazale prezentują się przeciwnicy, stojąc w cieniu jedynej nadziei Ziemi... i w sumie dobrze. Nie ma powodu,by podrzędne kreatury przyćmiewały swym wyglądem Króla, który dzielnie stawia opórprzerośniętym antagonistom. Wisienkę na torcie stanowi zaś promień wypuszczany z pyska japońskiego stwora, o dewastującej sile którego przekona się boleśnie jeden z oślizgłych adwersarzy...





Same efekty specjalne zdały by się na nic, gdyby nie wprawna ręką niezbyt doświadczonegoprzecież reżysera. Gareth EdwardsEdwards postanowił pokombinować z ujęciami, zaskakując widza widokiem zpierwszej osoby (obiektyw niemalże "wsadzony" za gogle głównego bohatera) choćby w scenachlotniczego desantu (pęd zmiata widza pod dywan). Co więcej, sekwencja tsunami zalewającegoulice wraz z ludźmi uciekającymi w popłochu swym rozmachem i wykonaniem robi ogromnewrażenie. Pewnikiem nie powstydziłby się jej nawet sam Emmerich, jakby nie byłonieoficjalny "mistrz kina katastroficznego". W dodatku większość starć pomiędzy kreaturamiodbywa się we wściekle zacinającym deszczu, udanie budującym klimat (strugi spływające poGodzilli wyglądają niezwykle sugestywnie). Same pojedynki okraszone zostały także niezwykle klimatyczną ścieżką dźwiękową, której pompatyczne tony idealnie pasują do patosu prezentowanego na ekranie, dokładając kolejną cegiełkę do misternego konstruowania bojowej atmosfery.





Pomimo wszystkich wymienionych wyżej zalet, o nowej "Godzilli" nie jestem w stanie wypowiadać się w samych superlatywach. Niestety, największą bolączką filmu Edwardsa okazał się być scenariusz napisany przez nieznanego nikomu debiutanta. O ile ryzyko w obsadzie reżyseraopłaciło się, tak zagranie "va banque" ze skryptem to strzał w samo kolano z zardzewiałejdubeltówki. Niejaki Max Borenstein zawiódł w wielu aspektach. Pierwszy feler to zupełniebezpłciowy główny bohater, który w ogóle nie stanowi motoru napędowego wydarzeń. Niby Fordśmiga na ekranie z miejsca na miejsce, w pewnym momencie znajdując się między młotem akowadłem, jednak jest on przy tym przerażająco nijaki. Druga wpadka to wspomniana jużdłużąca się pierwsza godzina seansu, która poza dramatycznym początkiem stanowi raczejmarne wprowadzenie w meandry fabuły. W świetle niemalże zupełnego braku elementówhumorystycznych, naiwnie wypada również postać doktorka granego przez Kena Watanabe, któryślepo wierzy w dobre intencje Godzilli. Dobrze chociaż, że starano się w pewien sposóbumotywować jego niechęć do użycia bomby atomowej (historyjka z zegarkiem) oraz dla przeciwwagi umieszczono postacie temperujące jego zapał (vide: wojskowy decydujący o użyciu bomby). Pomijam już typowo amerykańskie banały wraz z samą do bólu słodką końcówką ze słoneczkiem w tle...




Gwoli ścisłości: jestem w stanie przełknąć nawiną historyjkę z papierowymi postaciami,jednak wymagane jest wtedy mruganie okiem do widza oraz wspomniany element humorystyczny. O ile Emmerich ma zdecydowanie ciężki styl i rękę, tak zarówno w jego "Godzilli" jak i innychprodukcjach do "Pojutrza" włącznie sceny rozładowujące napięcie działały na korzyść filmów.Co więcej, dzięki specyficznemu, momentami wręcz irytującemu humorowi (typu: bohater, który po użyciu windy i zatrzymaniu się na piętrze z gadzinami zajadającymi się popcornem,kwituje całe zajście wymownym "Wrong floor") Niemiec unikał zwykle nabrzmiałego patosu.Inna sprawa, iż uczynienie z legendarnej Godzilli opowiastki o "Parku Jurajskim" w Nowym Jorku nie każdemu musiało przypaść do gustu... i większości nie przypadło. W odsłonie z 2014 r. zaś widz otrzymuje zaledwie dwa rozładowujące nieco napięcie momenty: z dzieckiem wlepiającym wzrok w telewizor z relacją na żywo oraz z parodią sceny z "Transformers: Zemsta upadłych" Bay'a, w której bohater grany przez Turturro znalazł się pod, ekhm, klejnotami ogromnego Decepticona. Bez komentarza.

Na sam koniec po raz kolejny wyleję wiadro pomyj na "zwykły", tj. tańszy efekt 3D. Niestety, we wszelkich kinach poza sławetnym IMAXem, okulary mocno przyciemniają obraz. W przypadku filmów których akcja osadzona jest głównie w nocy, do tego z ostro tnącym deszczem obmywającym otoczenie, widoczność obniżona jest do mocno niezadowalającego poziomu. Biorąc w dodatku poprawkę na fakt, iż sam efekt trójwymiarowości wypada raczej kiepsko, odradzam wybieranie się na droższy seans do jakiegokolwiek kina poza wspomnianym kolosem (w którym cena za bilet jest odpowiednio wyższa, niestety...).



Summa summarum, patrząc okiem osoby pozbawionej sentymentu do japońskiej, tradycyjnej Godzilli, nowa wersja przegrywa z produkcją Emmericha. W obu przypadkach niesamowitewrażenie robią spektakularne efekty specjalne (tak, w odsłonie circa 1998 po dziś dzień!),jednak podejście do historii to dwa diametralnie różne światy. Śmiertelnie poważna narracjaz tragicznym (w tym negatywnym zrozumieniu) bohaterem poparta starciami olbrzymich potworówniczym kalka "Pacific Rim" kontra lekka fabułka na pół-serio z charakterystycznymiprotagonistami i potyczką tytułowego jaszczura z konwencjonalną armią to najlepsze porównanieodsłon z odpowiednio 2014 i 1998 r. Po paru rozmowach z tzw. znawcami tematu zaryzykujęstwierdzenie, iż nowa "Godzilla" to idealna propozycja dla osób wychowanych na serii filmów o japońskiej Gojiry, dla których kiczowata, gumowa gadzina stanowi ważny wycinek dzieciństwa.Dla widzów pozbawionych wspomnianego przywiązania, "Godzilla" stanowić, możeefektowny bo efektowny, pompatyczny fajerwerek, w dodatku z bardzo nierównym tempem i głupotami scenariuszowymi podanymi na poważnie. Niejako ciekawostką dropsa pozostaje fakt,iż wymieniony wcześniej "Pacific Rim" okazał się flautą na rynku amerykańskim, zaś bazującyna podobnym schemacie film Edwardsa na "dzień dobry" dobił do blisko $40 mln... Zastanawiające.



Ogółem: 6-/10

W telegraficznym skrócie: nowa-stara Godzilla w wydaniu godnym XXI wieku; efekty specjalnestanowią istną ucztę dla oka, zaś świeżo upieczony reżyser co rusz zaskakuje wprawnąreżyserią; konwencja filmu na poważnie odstraszy nielicznych fanów wersji Emmericha; zerohumoru i luzu + bezjajeczny główny bohater, do tego dłużyzny fabularne, częściowo jednakwynagradzane przez walczące potwory zrównujące z ziemią całe miasto; dla fanów japońskiegotasiemca jak znalazł.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gareth Edwards pojawił się na hollywoodzkim radarze w roku 2010 za sprawą filmu "Strefa X". Była to... czytaj więcej
"Godzilla" Garetha Edwardsa to zaskakująco dobrze zrealizowany blockbuster; łączy w sobie klimat... czytaj więcej
Nie dziwię się oburzeniu Japończyków po premierze "Godzilli" Rolanda Emmericha. Słynny jaszczur nie jest... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones