Recenzja filmu

Green Book (2018)
Peter Farrelly
Viggo Mortensen
Mahershala Ali

Zielone światło

"Green Bookowi" jeszcze przed premierą przypisywano rolę amerykańskiej odpowiedzi na francuskich "Nietykalnych". Swoje wariacje na temat pozycji europejskiej czy choćby azjatyckiej kinematografii
"Green Bookowi"jeszcze przed premierą przypisywano rolę amerykańskiej odpowiedzi na francuskich "Nietykalnych". Swoje wariacje na temat pozycji europejskiej czy choćby azjatyckiej kinematografii Hollywood prezentowało już niejednokrotnie. Równie często można odnieść wrażenie, że w pewnych koneserskich – by nie powiedzieć otwarcie: hipsterskich – kręgach krytyczna wobec owych rebootów, a względem oryginałów entuzjastyczna, postawa uchodzi za niekłamaną cnotę. Niezależnie jednak od ambicji przedkładania interpretacji dzieła nad jego konsumpcję ("Niebo nad Berlinem"versus "Miasto aniołów") czy nonsensowności przysłowiowego naprawiania czegoś, co nie jest zepsute ("Otwórz oczy"versus "Vanilla Sky") wielkie wytwórnie zza oceanu mogą poszczycić się wieloma udanymi przeróbkami filmów nieanglojęzycznych. Ani "Zapach kobiety", ani "Krąg", ani "Godzilla"nie przeszły linii produkcyjnej fabryki snów ze szkodą dla siebie, a przecież większość powyższych typów to bardziej przykłady udanego, kreatywnego reinterpretowania niż siermiężnego odtwarzania. "Green Book"mógłby być kolejnym, gdyby tylko był nową wersją głośnego filmu z 2011 roku.

Tegoroczny zdobywca trzech Oscarów to bardziej celuloidowy brat niż syn "Nietykalnych", albowiem oba filmy są inspirowane niepozbawionymi podobieństw, ale jednak osobnymi wydarzeniami. Mawiają, że życie pisze najlepsze scenariusze, a paralele między tymi dziełami wyraźnie wskazują na uniwersalne cechy pewnych historii. Nawet jeśli w jednym i drugim przypadku twórcy obrazów lekko koloryzowali rzeczywistość, są to historie piękne, wzruszające, niosące nadzieję, ubogacające wewnętrznie.

Oba utwory portretują przyjaźń, która ewoluując od postaci chłodnych, przyziemnych relacji w zażyłość grubego kalibru, tryumfuje nad gorzkimi realiami zarówno rasowych, jak i klasowych podziałów. Bohaterami "Green Booka"Tony Lip – prostaczkowaty, choć zaradny ochroniarz w nocnym klubie i Dr Don Shirley – dystyngowany pianista jazzowy. Ich drogi przecinają się, gdy miejsce pracy pierwszego ze wspomnianych zostaje zamknięte z powodu remontu, a on sam, tymczasowo pozbawiony zatrudnienia, trafia na ofertę słynnego, czarnoskórego muzyka, poszukującego szofera na czas nadchodzącej trasy koncertowej.


Jednym z największych atutów filmu jest jego naturalność. Wcielający się w Tony'ego "Lipa" Vallelongę Viggo Mortensen przytył do roli objadającego się pizzą i pastami Amerykanina włoskiego pochodzenia dobre 20 kilo, odmawiając posługiwania się aktorskimi czy realizatorskimi trikami na planie zdjęciowym i niejednokrotnie robiąc w rzeczywistości to, co mógł udawać. Jak choćby podczas kręcenia sceny zakładu o to, kto spożyje więcej hot-dogów, kiedy to uporał się z liczbą 12 sztuk, rezygnując później z kateringu. Jego postać to typowy, prostolinijny drab, niegrzeszący dobrymi manierami czy wyszukanym słownictwem, ale potrafiący zatroszczyć się o rodzinę czy zjednać sobie lokalnych dygnitarzy. Niektórych krewnych Tony'ego Lipa zagrali... jego prawdziwi krewni.

Jeden z nich, a ściślej syn, Nick Vallelonga, wskoczył w buty członka mafii, a to akurat najmniejsza z jego zasług, gdyż na "Green Booku"odcisnął się on przede wszystkim jako współscenarzysta i jeden z producentów. Nick Vallelonga trzymał pieczę nad wiernością oddania postaci swojego ojca, lecz na planie zdjęciowym jego samego wielokrotnie doprowadzał do łez widok młodej wersji jego zmarłej matki, wskrzeszonej przed obiektywem kamery przez dbającą o odwzorowanie najdrobniejszych szczegółów Lindę Cardellini.


Na tylnym siedzeniu sunącego w głąb południa USA Cadillaca podziwiamy natomiast znakomitego Mahershalę Aliego w roli pianistycznego wirtuoza o dość liberalnym stosunku nie tylko do konwencji artystycznych, ale i obyczajowych. Słynąc ze śmiałej syntezy klasycznych wzorców z jazzowymi, Dr Don Shirley pozwala sobie na homoseksualne romanse, ściągając na siebie ostracyzm w równym stopniu konserwatywnego, co rasistowskiego społeczeństwa. Na co dzień Shirley to jednak wzór kurtuazji, taktu, erudycji i stanowczego egzekwowania zasad etykiety. Od swojego kierowcy wymaga nie tylko kompetencji twardych, ale i miękkich, więc gdy zatrudnia reprezentującego klasę robotniczą, topornie pragmatycznego i teoretycznie niereformowalnego osiłka, domyślamy się, że spektakularne tarcia na styku tych dwóch osobowości są jedynie kwestią czasu.

W "Green Booku"podziwiamy więc popis koncertowo wygranego komizmu charakterologicznego, który jest nie tyle obliczony na rozśmieszanie widza metodą karykaturowania rzeczywistości, ile odzwierciedlania zabawnych jej aspektów. Prędzej rozbawi on odbiorcę dzięki fantastycznemu, choć rozsądnie utrzymanemu na wodzy, aktorstwu niż na przykład dialogom, co jednoznacznie wskazuje na fakt, że zarówno Ali, jak i Mortensenopanowali do perfekcji tajniki aktorskiego posługiwania się językiem ciała. Modelową amerykańską komedię cechuje jednak towarzyszący moralizatorskiemu punktowi kulminacyjnemu, akcent dramaturgiczny, lecz tutaj dramat to równoprawny, gatunkowy składnik.


"Green Book"to bodaj pierwszy (a już na pewno jeden z niewielu) filmów Petera Farrelly'ego o takiej dozie powagi i właśnie dramatyzmu. Do głębszej refleksji skłania już sam tytuł. "The Negro Motorist Green Book" był, wydawanym w latach 1936-1966, przewodnikiem dla Afroamerykanów, wyszczególniającym hotele i restauracje Stanów Zjednoczonych, w których mogli oni zostać bez problemu obsłużeni. Jego egzemplarz to słodko-gorzki symbol rasowej dyskryminacji, ale i szansy na odbycie przyjemnej podróży. Korzystając z zawartych w nim wskazówek,Tony Lip eskortuje swojego pracodawcę przez wyjątkowo nietolerancyjne południe USA lat 60. Na tym karkołomnym, obfitującym zarówno w atrakcje, jak i wyzwania tournée skorzystają obaj. Kierowca nauczy gwiazdora choćby tego, że czasami warto powalczyć o swoje prawa, że kariera to nie wszystko, że kurczak w panierce z KFC może być tak samo smaczny jak wykwintna potrawa w trzygwiazdkowej restauracji. Gwiazdor pokaże kierowcy między innymi, że pięść to nie zawsze najlepsze rozwiązanie i że garść szczerych, zaadresowanych do bliskiej osoby słów z głębi serca to korzystny zamiennik lania wody na temat codzienności.


Srebrny ekran przyzwyczaił nas do podobnego przebiegu rozwoju relacji interpersonalnych swoich bohaterów, ale wspomniane wcześniej wyburzanie muru między ludźmi, wydawałoby się, skazanymi na odseparowaną egzystencję po obu jego stronach jest aktem zasługującym na ponowne zrelacjonowanie. Film, za sprawą którego Farrellyniejako wyściubia nos ze świata komedii, zabiera głos w dość konkretnej kwestii, choć z drugiej strony afirmuje życie jako drogę, na której czeka nas wiele złego, ale która stwarza masę możliwości, na jakie zawsze warto się otworzyć. "Green Book"to kolejny "ładny", amerykański film z bardzo przyjemną ścieżką dźwiękową, w sam raz na jednoczenie w sali kinowej odmiennych gustów, w sam raz na polityczny komentarz, w sam raz na Oscara. Próżno spodziewać się po nim naprawdę charakternego, mocnego przekazu czy formalnego wizjonerstwa, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie można liczyć w jego przypadku na niezawodność w kwestii postawionych przed nim zadań.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Zapomnijcie o pracy u podstaw, jaką wykreowali w waszych głowach Prus, Żeromski i inni. Peter Farrelly... czytaj więcej
Nigdy nie uważałam się za osobę kompetentną w dziedzinie filmoznawstwa. Niewiele filmów oglądam, niewiele... czytaj więcej
W obrazie Petera Farrelly’ego Tony Lip (Viggo Mortensen) zostaje kierowcą znanego, czarnoskórego pianisty... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones