Recenzja filmu

Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy (2015)
J.J. Abrams
Waldemar Modestowicz
Harrison Ford
Mark Hamill

Niech moc będzie z nami

Epizod VII opiera się na sentymencie i trudno tu mówić o nowej jakości czy odświeżeniu serii. Jedno jest pewne – póki co nie ma wstydu. "Przebudzenie Mocy" raczej nie będzie stawiane obok
Gwiezdne Wojny to fenomen kulturowy o niebagatelnym znaczeniu. Niektórzy chełpią się tym, że nigdy nie obejrzeli żadnej części, inni nie wyobrażają sobie bez nich dzieciństwa, dla jeszcze innych, to fundament dzisiejszej popkultury. Niezależnie od tego, do której racji ma się najbliżej, obok premiery siódmej części gwiezdnej sagi nie można przejść obojętnie, bowiem jest to wydarzenie, które już jest szeroko komentowane, a w planach są już kolejne części i spin-offy.

"Przebudzenie Mocy" zaczyna się tak jak powinno: "Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce...", charakterystyczna muzyka, logo i przesuwające się w dal napisy wprowadzające. Tyle jeśli chodzi o formę, treść jest tu jednak równie ważna. Jeśli ktoś liczył na jakieś novum w uniwersum, to srogo się zawiedzie, już bowiem na etapie napisów z prologu resetowana jest Stara Trylogia, a wszystkie pionki wracają na swoje miejsca. Imperium zastąpione zostało więc przez Najwyższy Porządek, z którym walczy Ruch Oporu. Luke Skywalker, ostatni przedstawiciel rycerzy Jedi zniknął, co z kolei zaburzyło równowagę mocy, dając szansę Ciemnej Stronie na wzrost w siłę. Jeśli chodzi o stosunki militarno-polityczne, mamy zatem do czynienia z powtórzeniem sytuacji z "Nowej nadziei" i ta analogia będzie nam towarzyszyć przez cały film, od przekazania ważnych informacji, małemu droidowi na początku, po napakowany efektami specjalnymi finał.

Motorem napędowym filmu J.J. Abramsa jest sentyment. Poza warstwą fabularną, w której "Przebudzenie Mocy" jest z grubsza Epizodem IV, tyle że nakręconym w 2015 roku, w filmie nie brakuje żartów i mrugnięć okiem do fanów. Humor jest tu wartością, za pomocą której maskuje się wiele wygodnych z narracyjnego punktu widzenia zbiegów okoliczności i uproszczeń scenariuszowych, które, po raz kolejny, przypominają te, z jakimi mieliśmy do czynienia prawie czterdzieści lat temu. Najwyższy Porządek, podobnie jak Imperium, ma bowiem poważne niedociągnięcia jeśli chodzi o protokoły zabezpieczeń (uciec z wojskowego statku wroga nie jest wcale trudno), a ich niezwykle nikczemny plan może zostać pokrzyżowany z jednym wciśnięciem metaforycznego czerwonego przycisku.

Film Abramsa jest dzieckiem swoich czasów, to Gwiezdne Wojny na miarę drugiej dekady XXI wieku. Świat, w którym rozgrywa się akcja jest nam doskonale znany, jednak sposób w jaki prowadzona jest narracja, to już zupełnie inna bajka. Dzieje się tu dużo: pościgi, wybuchy, bitwy statków kosmicznych – wszystko to zostaje przedstawione bardzo dynamicznie. Reżyser dobrze też manipuluje tempem. Jeśli na chwilę zwalnia, żeby wprowadzić nowych bohaterów czy zarysować relacje między nimi, to już po chwili rzuca ich w sam środek akcji, nie pozwalając widzowi się znudzić. Sami bohaterowie to kombinacja starej i nowej gwardii. Obok postaci kultowych jak Han Solo (Harrison Ford), Leia (Carrie Fisher) czy Chewbacca (dzielnie noszący futrzany kostium Peter Mayhew) znajdujących się raczej na drugim planie, wprowadzeni zostają nowi, głowni bohaterowie. Reya (Daisy Ridley), Finn (John Boyega) i Poe (Oscar Isaac) reprezentują przekrój charakterów i biografii. Chociaż główna bohaterka wpisuje się w schemat postaci jaką był Luke Skywalker (pustynna planeta, przywiązanie do domu, techniczne umiejętności), to wprowadza powiem świeżości, do zdominowanej przez mężczyzn galaktyki. Finn z kolei intryguje swoją przeszłością i decyzjami jakie podejmuje, jego historia nie zostaje jednak w pełni rozwinięta, czego prawdopodobnie doczekamy się w późniejszych odsłonach.

"Przebudzenie Mocy" to rozrywka na poziomie. Akcja wciąga, bohaterowie wzbudzają sympatię i potrafią przejąć swoim losem. Chociaż wszystko jest tu raczej oczywiste i liniowe, to wchodząc w świat ogromnych statków i dziwnych planet można się poczuć jak w dzieciństwie, gdy po raz pierwszy odkrywało się uroki sagi McArthur LucasanLucasa. Euforia jaką wywołuje Epizod VII opiera się na sentymencie i trudno tu mówić o nowej jakości czy odświeżeniu serii. Jedno jest pewne – póki co nie ma wstydu. "Przebudzenie Mocy" raczej nie będzie stawiane obok niechlubnych części z Nowej Trylogii. Nie ma też jednak szału. O ile "Nowa nadzieja" i jej kontynuacje faktycznie zmieniły nie tylko oblicze kinematografii, ale i wpłynęły na szeroko pojętą popkulturę, o tyle film J.J. Abramsa przypomina raczej merchandisingowe wyczyny George'a Lucasa – to po prostu rzetelnie zrobiony produkt, który ponownie rozkręci machinę biznesu, wprowadzając na rynek nowe postaci, figurki, książki, komiksy czy gry. Póki filmy będą trzymać poziom "Przebudzenia..." nie będzie źle, ale w obliczu planów licznych spin-offów, nie tylko fani zaczną się teraz uważniej przyglądać poczynaniom producentów i twórców. Moc bowiem się przebudziła i wszyscy to poczuliśmy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Po dziesięciu latach od premiery "Zemsty Sithów" ponownie udajemy się do odległej galaktyki. Siódmy... czytaj więcej
Gwiezdne Wojny George'a Lucasa i założonego przez niego studia Lucasfilm to kamień milowy w rozwoju... czytaj więcej
Imperium zostało pokonane, Ewoki tańczyły razem z rebeliantami w rozbłyskach fajerwerków. W całej... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones