Recenzja filmu

Hawken (1987)
Charles B. Pierce
Peter Fonda

Lato leśnych ludzi

Nie da się zatrzymać przyszłości. Zmienia ona bezpowrotnie trendy, gusta oraz oczekiwania widzów. Kino lat 80. zamknęło się na opowieści o Dzikim Zachodzie. Producenci wielkich wytwórni zburzyli
Nie da się zatrzymać przyszłości. Zmienia ona bezpowrotnie trendy, gusta oraz oczekiwania widzów. Kino lat 80. zamknęło się na opowieści o Dzikim Zachodzie. Producenci wielkich wytwórni zburzyli wybudowane przez siebie XIX-wieczne miasteczka i na planie filmowym powstały nowe lokacje odpowiadające ówcześnie popularnym gatunkom. Widząc to, gwiazdy westernu, takie jak Peter Fonda, Bill Thurman, Jack Elam i Dennis Fimple, gorzko zapłakały. By jeszcze raz wystąpić na ekranie w kowbojskim stroju z rewolwerem u boku, zaufali samemu diabłu w osobie Charlesa B. Pierce'a. Ten B-klasowy reżyser trudniący się tandetnymi horrorami i thrillerami obiecał im, że swym dziełem wskrzesi ich ulubiony gatunek. Bardziej nie mogli się pomylić...

Streszczanie fabuły "Hawken" jest niepotrzebne. Sami twórcy nie do końca wiedzieli, gdzie akcja się zaczyna, a gdzie kończy. Zamysł był mniej więcej taki: Peter Fonda jako tytułowa postać miał błądzić po lesie i co jakiś czas kogoś zastrzelić. Cała reszta opowieści to zaledwie szkic. Widzowie utwierdzą się w tym przekonaniu jeszcze bardziej, gdy zauważą, ile scen zostało pominiętych na ekranie. Niewielkie pieniądze, jakimi dysponował reżyser, zmusiły go, by uczynił jedną z postaci narratorem, który opowiada wydarzenia rozgrywające się poza kadrem. Niestety omijają nas przez to niezbędne fragmenty filmu, a dostajemy wątki zupełnie niepotrzebnych (jak choćby dwóch włóczęgów próbujących zrabować konie). Mam jednak wrażenie, iż B. Pierce osiągnął zamierzony cel, a nie był nim dobry scenariusz. Zamysłem było dopasowanie westernu do ram kina eksploatacji.

"Hawken" stworzony jest, by wyświetlać go na małym ekranie. Od telewizji zapożycza serialowy sposób prowadzenia akcji. Z powodzeniem mógłby być pilotem dłuższej opowieści. Zawiera bowiem charakterystyczne postaci, motyw wędrówki wciąż przerywanej jakimiś komplikacjami oraz własną czołówkę, składającą się z kolażu wykorzystanych scen i twarzy aktorów podpisanych wielkimi literami. Przeszkodą dla przerobienia filmu na popołudniowy serial przygodowy są cechy właściwe produkcjom z rynku wideo. B. Pierce już nie raz zawojował na tym polu i kontynuuje swoją krucjatę. Nadaje westernowi cech slashera oraz kina akcji, pokazując jak w slow motion eksplodują głowy, ciała odrzucają wystrzały, a krew tryska z rozdartych tętnic. W jednej ze scen Peter Fonda wyskakuje z krzaków, by zacisnąć na szyi przeciwnika olbrzymie metalowe sidła. Ten właśnie moment, umiejscowiony na samym początku, oddaje idealnie charakter całego filmu. To nie jest próba adaptacji minionej epoki na nowym gruncie. Raczej zamierzona destrukcja westernu. Strój głównego bohatera bardziej przypomina kreację gwiazdy rockowej niż samotnego rewolwerowca. Miejsce akcji to zwykły las, w jakim bohaterowie horrorów są zarzynani przez zamaskowanych morderców, a nie Dziki Zachód. Nawet muzyka jest jedynie zwykłym country, nie mającym wiele wspólnego z tym, co leciało z głośników, gdy na planie pojawiał się John Wayne. Jedyną esencją gatunku pozostałą w tym dziele są sami aktorzy, snujący się między kadrami, nie wiedząc, jak wypowiadać dialogi, których sami nie rozumieją.

"Hawken" jest filmem słabym i o to nie ma się co spierać. Ma jednak cechy, które nominują go do propozycji seansu na cyklicznych pokazach VHS Hell. To kicz tak olbrzymi, że miejscami niezamierzenie zabawny. Z zastrzeżeniem, iż należy go oglądać wyłącznie w towarzystwie, nie wykluczając obecności napojów alkoholowych. W innym wypadku nie gwarantuję, że przebrniecie przez ten obraz.
1 10
Moja ocena:
3
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones